WAŻNA NOTATKA:
Tutaj co widzicie to nie jest ciąg jakiejś historii. To są historie zupełnie ze sobą nie powiązane wydarzeniami. Jedynie fakt, że tyczą się tych samych postaci i mniej więcej tego samego tematu. Każdy shot to inna historia, która nie ma nic do rzeczy z poprzednią.
Ta noc miała być ciężka, szczególnie dla pewnej osoby
siedzącej przy metalowym, szpitalnym łóżku w rogu Sali. Mężczyzna ubrany był w
strój jeszcze z koncertu, którego nie zdążył zmienić, zresztą nie miał ani
chwili na pomyślenie o takiej błahostce, jak przebranie się w czyste rzeczy. Pewnie
nawet nie czuł, że brzydko pachnie, a koszulkę ma rozerwaną prawie do połowy
pleców. Kogo by to obchodziło, gdy obok leżał najważniejszy dla niego człowiek?
Człowiek który nie dość, że był przyjacielem, to także najnamiętniejszym
kochankiem i pocieszającym bratem. Dla niego był praktycznie całym światem,
który w jednej chwili przestał istnieć. Chociaż nie do końca. Przecież
mężczyzna leżący obok jeszcze żył, po prostu… spał.
Podrapał się w gęstą, dość już długą brodę i znów spojrzał
na postać leżącą na szpitalnym materacu. Jego myśli ponownie zrobiły koło,
zawracając do wydarzeń sprzed kilku godzin.
Koncert zakończyli Zzzonked, rozrzucając po scenie cały
sprzęt, a Rory i Rou jakoś dali radę wrócić ze swojej podróży crowdsurfingowej.
Wszystko zapowiadało się jak zawsze. Oni pozostawiali sprzęt, techniczni
próbowali ogarnąć powstały po tym utworze niemały chaos, a fani wiernie czekali
na pamiątki w formie kostek czy setlist. Chociaż nie. To wszystko zaczęło się o
wiele wcześniej. Zaczęło się w garderobie, gdy Roughton zauważył zgiętego w pół
Chrisa, trzymającego się za lewą pierś. Widząc to, podszedł do niego i spytał
czy wszystko w porządku. Basista podniósł wtedy głowę i z lekkim uśmiechem
powiedział, że tak, po prostu źle się czuje po całej nocy picia. Roughton
często widział Battena w kiepskim stanie po alkoholowych imprezach, ale tym
razem wyglądał naprawdę marnie. Miał mocno podkrążone oczy, w których
dostrzegał jakby cień bólu? A może po prostu złego samopoczucia. Do tego kolory
z twarzy zniknęły, skóra przybrała jakiś taki szary odcień, a sama postać
wyglądała jakby wyssano z niej życie. Jednak po zapewnieniach basisty i
późniejszym wygłupianiu się w garderobie z Robem, Rou stwierdził, że to
naprawdę tylko skutek kaca. Widząc skaczących przez siebie przyjaciół, porzucił
złe myśli i nastawienie, po czym przyłączył się do wspólnej radości. I dopiero
po wyrzutach sumienia, że wtedy nie dociekał głębiej co się stało, Reynolds był
w stanie przejść wspomnieniami do wydarzenia, które rozpoczęło bieg historii.
Wydarzenia, które sprawiło, że cały względnie poukładany i
radosny świat Roughtona Lesliego Paula Reynoldsa zamienił się w szklaną kulę,
którą trafia pocisk, a ona początkowo ma tylko dziurę, lecz powoli zaczynają
pękać jej dalsze części, po to by na samym końcu cała runęła w miliony
spękanych kawałeczków. Koncert się skończył, on jak zawsze poszedł żwawym
krokiem w stronę garderoby i usiadł na fotelu, by odsapnąć. Był zadowolony z
koncertu. Szaleli bardziej niż zawsze, sprzęt przy tym trochę bardziej
ucierpiał, ale to nie było nic czego nie można by naprawić. Kolejni weszli do
pomieszczenia Rob, Chris i Rory. Ten ostatni od razu usiadł przy laptopie i
zaczął coś pisać. Rolfe zerknął na wszystkich i prawie że w podskokach ruszył
pod prysznic krzycząc, że on pierwszy zajmuje łazienkę, Batty za to założył na
siebie bluzę mówiąc, że jest mu zimno i wyjmując fajkę z pudełka, wyszedł na
dwór. Rory pewnie nawet nie zwrócił na to uwagi, ale Roughton od razu zanotował
w głowie dziwne zachowanie przyjaciela. W końcu był on zaraz po koncercie, cały
zgrzany, spocony, a na zewnątrz było przyjemna 27 stopni. Niemożliwe, by było
komuś, szczególnie jemu, zimno. Do tego gdy basista wychodził, Rou miał
wrażenie, że się on trzęsie. Tylko nie wiedział czy z zimna, czy innego powodu.
Nie podobało mu się to ani trochę, tym bardziej, że od kiedy zaczęli ze sobą
sypiać, poczuł dziwną więź, wręcz ochotę ochronienia go z całych swoich sił.
Pierwszy raz w życiu czuł coś takiego, ale przez to wiedział, że nawet
podświadomie Chris jest najważniejszym elementem jego świata.
- Idę się przejść, przy okazji zahaczę o fanów. – mruknął do
rudzielca, który tylko kiwnął głową zapatrzony w ekran komputera.
Reynolds wstał, włożył w kieszeń spodni telefon i wyszedł z
pokoju. Krótki spacer korytarzem i znalazł się na schodach prowadzących na
chodnik.
Nagle podniósł głowę patrząc znów na postać leżącą na łóżku.
Miał dziwne wrażenie, że człowiek ten przekręcił głową. Jednak po głębszym
zastanowieniu się, Roughton stwierdził, że to niemożliwe, bo przecież leżał
oparty na łóżku, z zasłoniętymi oczami. Nie mógł zobaczyć żadnego ruchu.
Wyprostował się w krześle i znów omiótł wzrokiem cały pokój.
Niewielki, z dużym oknem. Zerknął na zegarek przy łóżku, 2 w nocy. Za jakieś 30
minut mieli się tu zjawić inni. Może to był środek nocy, może i wszystko było
nie na rękę, ale nie dał za wygraną i wybłagał możliwość pozostania przy swoim
lover boy. Rodzina Battiego już została poinformowana, ale jako że byli tak
daleko od domu, nikt nie mógł zjawić się tu szybciej niż dopiero kolejnego
dnia. Ale on był przy nim, trzymał go za rękę i wierzył. Wierzył, że stanie się
cud i to wszystko skończy się dobrze. Znów oparł ramiona na krawędzi łóżka o
pogrążył się we wspomnieniach.
Stał wtedy na schodach, gdy to zobaczył. Nie mógł uwierzyć,
w to co rozpościerało się przed nim. Pomimo dość sporej odległości widział
wszystko bardzo dokładnie. Samochód z włączonymi światłami awaryjnymi, leżącą
na drodze postać w czarnej bluzie z kapturem na głowie i pochylającego się nad
nim człowieka oraz grupkę fanów tworzących wianuszek oplatający centrum
wydarzenia. Przełknął ślinę słysząc ryk syren gdzieś w oddali. Wydawało mu się
że czas stanął w miejscu, że działy się tam rzeczy nierealne, wzięte z zupełnie
innej czasoprzestrzeni. Bo to co oglądał musiało być kłamstwem. Ostrzejszy
sygnał syreny zbudził blondwłosego muzyka do jak najszybszego zejścia ze
schodów i znalezienia się przy ofierze wypadku. Nie chciał patrzeć na twarz
mężczyzny, wystarczyło, że widział jego bluzę. Że zauważył metr dalej świeżo
zapalonego papierosa i rozgniecioną zapalniczkę, która zatrzymała się na
kratach studzienki kanalizacyjnej. Popatrzył beznamiętnym wzrokiem na kierowcę
samochodu, a ten widząc bezgraniczną rozpacz mężczyzny zaczął się tłumaczyć. Że
mężczyzny nie potrącił, że osunął się tuż przed jego maską, że ledwo wyhamował
i że nawet nie dotknął go. Ale Roughton był zbyt sparaliżowany strachem, nie
wiedział co robić. Chciał tylko się obudzić z tego koszmaru. Jakaś dziewczyna
podeszła do Battiego i odwróciła go. Blondyn zdziwił się widząc spokojną twarz
muzyka. Miał zamknięte oczy, rysy układały się wygładzając jakiekolwiek
zmarszczki. Wręcz wyglądał jakby się uśmiechał. Delikatnie, taktownie, w ten
swój wyjątkowy ponętny sposób. Podniosła mu koszulkę i zaczęła robić masaż
serca. Za 3 razem zaczął oddychać. Zmordowana dziewczyna usiadła na ulicy i
rozpłakała się. Udało się jej dokonać niemożliwego. Uratowała życie. Karetka
zjawiła się, pogratulowano jej wyczynu, a potem zabrano Chrisa. Z Roughtonem.
Skłamał, że jest jego bratem. Jakby nie patrzeć zawsze był. Może nie rodzonym,
ale momentami bliższym niż ten rodzony. I tak zjawił się tutaj.
Zapatrzył się na twarz ukochanego, która nadal wyglądała tak
jak, gdy go odwrócili na tej ulicy. Piękna, spokojna… Jedyna w swoim rodzaju.
Taka jakby spał. Lekarz powiedział, że jeśli przeżyje tę noc, będzie dobrze. Że
są szanse, że się wybudzi.
- No nie zostawiaj mnie… - szepnął bezgłośnie wokalista,
mocniej ściskając dłoń basisty. – Kocham cię. Enter Shikari bez ciebie nie
istnieje. Ja bez ciebie nie istnieję.
Lecz pomimo ogromnych próśb, Chris nadal leżał jak posąg.
Ani jeden mięsień mu nie drgnął, klatka piersiowa poruszała się prawie
niezauważalnie. Nie spał. Nie mógł spać.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła reszta zespołu. Rou
nawet się nie trudził, by odejść. Nie miał siły ukrywać, jak ważny jest dla
niego Chris i ile ich razem łączy. Jednak oni zdawali się tego nie zauważać.
Patrzyli na łóżko przeżywając każdy z nich oddzielny szok. To był ich
przyjaciel, człowiek którego znali prawie od zawsze. Ktoś komu powierzyliby
nawet swoje własne życie. Byli przerażeni. Co teraz będzie? Czy to koniec? Czy
Batty się obudzi? Stali tak w milczeniu kilka minut, bijąc się z własnymi
myślami i strachem. Dopiero po 10 minutach odezwał się Rory.
- Rou, spójrz za okno.
Blondyn pokiwał przecząco głową nie chcąc ani na sekundę
puścić dłoni swojego ukochanego. Jego dotyk przedłużał mu życie. Dopóki on go
trzymał za rękę, to Chris miał szansę powrócić do nich.
- Spójrz proszę. – dodał Rob.
Dopiero błagalny ton Rolfiego przekonał Roughtona do
puszczenia dłoni szatyna i podejścia do okna. Widok który zastał zaskoczył go
jak nic. Fani już odnaleźli szpital, pozapalali znicze, które utworzyli w napis
‘jesteśmy z tobą Batty C’. To przeważyło szalę. Roughton rozpłakał się jak małe
dziecko. Łkał, jęczał i zawodził jak zranione zwierzę. Opadł na kolana i
schował twarz w dłoniach próbując stłumić to co się działo w jego wnętrzu. Ale
ból był tak duży, że nie dawał rady.
- Co się stało? – zapytał Rob.
- Zawał… Chyba. Nie wiem. Ponoć ma doszczętnie zniszczone
płuca i wątrobę, a do tego z sercem… - nie dał już rady powiedzieć ani słowa
więcej.
Rory podszedł do niego i przytulił po przyjacielsku.
- Nie możesz odejść Batty, wszyscy na ciebie liczymy, -
szepnął Rob, co tylko spotęgowało lament Roughtona.
Jakby na te słowa, wszyscy 3 usłyszeli przeciągły pisk,
który wywołał w Reynoldsie ból. Ale nie uszu, bolało go serce, które skojarzyło
ten fakt szybciej niż mózg. Bo gdy do jego świadomości doszło, że Chris właśnie
odchodzi, serce już dawno zawodziło z rozpaczy. Zostali wyrzuceni na korytarz.
Po raz pierwszy od bardzo dawna, Rou podszedł do swojego ojca i schował się w
jego ramionach.
Potrzebował pocieszenia, potrzebował kontaktu z bliską
osobą, a Keith był najbliższym mu. W końcu ojciec. Niewiele, 10 minut później
blondyn się uspokoił. Coś wewnątrz się zmieniło, coś się stało. Usiadł na
krześle, wciąż objęty ramieniem starszego Reynoldsa i zaczął mruczeć, w sumie
to wyszeptywać jakąś piosenkę.
- Dream
brother… my killer, my lover…
Podniósł głowę widząc wychodzącego lekarza. Nie musiał nawet
na niego patrzeć, bo i tak wiedział. Czuł to. Zamknął oczy doświadczając
najbardziej osobliwej pustki. Odszedł. Jego Batty C odszedł na zawsze.
Jezu. Jakie to okropnie smutne... Szczerze nie znoszę takich smutów bo później cały dzień chodzę zdołowana ;_; Szkoda mi Rou, nie wyobrażam sobie przeżyć coś takiego. No i ten kierowca, ugh musiał niezłego nerwa mieć, takie coś zostaje do końca życia...Cały czas miałam nadzieję, że jednak on przeżyje, no cóż, lubię happy endy :) Ta akcja fanów mimo że była miła, z lekka była tez przerażająca. Miałam wrażenie jakby już go na cmentarz pchali z tymi zniczami.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że w końcu napiszesz coś kilkuodcinkowego, weny życzę! :)
No w sumie kierowca bidny :( nie przeżyje. Umarł. hym... w sumie o tym nie pomyślałam, że mogło to tak zostać odebrane (o tej akcji fanów mówie :)
Usuńoj nie. tutaj na pewno nie... jak coś kilkuodcinkowego i z enterami.. to trzeba będzie trochę poczekać!
Czytałam to zaraz po przebudzeniu i zasmuciłam się na cały dzień :(
OdpowiedzUsuńNiby zaczynało się tak pięknie i nic nie zwiastowało tragedii, a tu nagle...
Nie domyśliłabym się, że wybierzesz Chrisa na ofiarę!
czemu nie on? To właśnie jego kocham najmocniej i najłatwiej było mi się wczuć w Rou, który go traci :)
UsuńNo właśnie, to że jego kochasz najmocniej w życiu nie przywiodłoby mi na myśl tego, że go uśmiercisz! No, ale Twoje wyjaśnienie mnie oświeciło :)
UsuńLedwo dobrnęłam do końca. Miałaś rację- piękna drama :) poprzednio jak pisałam komentarz napisałam tego dużo, ale niestety mi się nie dodał :( Więc tak: mam nadzieję, że jednak Rou źle zrozumiał wyjście lekarza z sali i Chris jednak przeżył. No tak, nie uśmierciłaś Rou jak myślałyśmy. Nie sądziłam, że jesteś zdolna uśmiercić Chrisa ;) Ciągle mnie zaskakujesz. Ta sytuacja co Rou trzyma za rękę i wspomina tamte wydarzenia awwww <3 On jest taki słodki. Gdyby Chris umarł to chyba Rou skoczyłby z mostu. I nie wyobrażam sobie, żeby ES mogło bez niego funkcjonować. Tak więc czekam na wyjaśnienie tej akcji! Będzie kolejny shot? Mam nadzieję, że tak ;)
OdpowiedzUsuń-jess
czemu ledwo? :(
Usuńnie no... Rou bardzo dobrze zrozumiał lekarza. Chris odszedł :(
Oczywiście, że nie. Powinno być jasne, że to Chris umrze :) w końcu bardziej prawdopodobne w real life.
ja też sobie tego nie wyobrażam. w sumie czasem o tym myśle... i mam ochotę wtedy spotkać go i nawtykac mu żeby przestał palić i pić. Ale potem go spotykam... i zapominam by nakrzyczeć na niego :( bo on nie pali przy mnie, otwiera mi drzwi, mówi dziękuje.. to jest takie cute. Że nie mam jak na niego krzyczeć :(
jasne :) ale na razie nie mam pomysłów.
To napisz mu to xD Ale musi trochę przystopować z tym paleniem :/ Nie mogłam dojść do końca, bo właśnie obawiałam się najgorszego. No i miałam rację. Ale z niego dżentelmen. Gatunek chyba wymarły ;) Może niedługo Chris sam się opamięta? Kiedyś na pewno.
Usuń-jess
Spóźniony ale jest.
OdpowiedzUsuńGdy pierwszy raz czytałam tego shota to cieszyłam się że to nie Rou została uśmiercony. Teraz gdy czytam go już po raz 5 chyba, jest mi to obojętne. Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale po prostu przestało mieć to dla mnie znaczenie.
To musiało być straszne gdy Rou zobaczył Chrisa leżącego na ulicy, do tego jeszcze ten samochód, byłam pewna że potrącił go samochód, choć nie pasowało mi to do tego co działo się z C wcześniej.
Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi ale ‘masaż serca’ jest złym wyrażeniem :/ wiem, że się czepiam, ale zostałam wyczulona na to pojęcie.
Ta akcja fanów, to wyglądało raczej jakby już się z nim żegnali :( jakby nie mieli już nadziei że może mu się udać, że może z tego wyjść :<
To takie rozczulające gdy Rou szukał pocieszenia u ojca, na co dzień wredni i zgryźliwi dla siebie, ale jednak gdy potrzebne jest wsparcie to on jest dla niego najważniejszy.
Rou nucącego Placebo w ogóle sobie nie wyobrażam, ale w sumie tekst tej piosenki pasował najbardziej.
W ogóle co musiała czuć reszta zespołu, tu się wygłupiają, grają dobry koncert, a tu nagle bum i jednego z nich nie ma. Wszyscy byli tam jak bracia, więc dla nich to też musiał być ogromny dramat. Tym bardziej, że wcześniej nie zauważyli niczego niepokojącego.
Wcześniej napisałam dłuższy komentarz ale cham się nie dodał, życie.
Meg