środa, 21 sierpnia 2013

Shot #4 DREAM BROTHER MY KILLER MY LOVER

WAŻNA NOTATKA:
Tutaj co widzicie to nie jest ciąg jakiejś historii. To są historie zupełnie ze sobą nie powiązane wydarzeniami. Jedynie fakt, że tyczą się tych samych postaci i mniej więcej tego samego tematu. Każdy shot to inna historia, która nie ma nic do rzeczy z poprzednią.


Ta noc miała być ciężka, szczególnie dla pewnej osoby siedzącej przy metalowym, szpitalnym łóżku w rogu Sali. Mężczyzna ubrany był w strój jeszcze z koncertu, którego nie zdążył zmienić, zresztą nie miał ani chwili na pomyślenie o takiej błahostce, jak przebranie się w czyste rzeczy. Pewnie nawet nie czuł, że brzydko pachnie, a koszulkę ma rozerwaną prawie do połowy pleców. Kogo by to obchodziło, gdy obok leżał najważniejszy dla niego człowiek? Człowiek który nie dość, że był przyjacielem, to także najnamiętniejszym kochankiem i pocieszającym bratem. Dla niego był praktycznie całym światem, który w jednej chwili przestał istnieć. Chociaż nie do końca. Przecież mężczyzna leżący obok jeszcze żył, po prostu… spał.
Podrapał się w gęstą, dość już długą brodę i znów spojrzał na postać leżącą na szpitalnym materacu. Jego myśli ponownie zrobiły koło, zawracając do wydarzeń sprzed kilku godzin.
Koncert zakończyli Zzzonked, rozrzucając po scenie cały sprzęt, a Rory i Rou jakoś dali radę wrócić ze swojej podróży crowdsurfingowej. Wszystko zapowiadało się jak zawsze. Oni pozostawiali sprzęt, techniczni próbowali ogarnąć powstały po tym utworze niemały chaos, a fani wiernie czekali na pamiątki w formie kostek czy setlist. Chociaż nie. To wszystko zaczęło się o wiele wcześniej. Zaczęło się w garderobie, gdy Roughton zauważył zgiętego w pół Chrisa, trzymającego się za lewą pierś. Widząc to, podszedł do niego i spytał czy wszystko w porządku. Basista podniósł wtedy głowę i z lekkim uśmiechem powiedział, że tak, po prostu źle się czuje po całej nocy picia. Roughton często widział Battena w kiepskim stanie po alkoholowych imprezach, ale tym razem wyglądał naprawdę marnie. Miał mocno podkrążone oczy, w których dostrzegał jakby cień bólu? A może po prostu złego samopoczucia. Do tego kolory z twarzy zniknęły, skóra przybrała jakiś taki szary odcień, a sama postać wyglądała jakby wyssano z niej życie. Jednak po zapewnieniach basisty i późniejszym wygłupianiu się w garderobie z Robem, Rou stwierdził, że to naprawdę tylko skutek kaca. Widząc skaczących przez siebie przyjaciół, porzucił złe myśli i nastawienie, po czym przyłączył się do wspólnej radości. I dopiero po wyrzutach sumienia, że wtedy nie dociekał głębiej co się stało, Reynolds był w stanie przejść wspomnieniami do wydarzenia, które rozpoczęło bieg historii.
Wydarzenia, które sprawiło, że cały względnie poukładany i radosny świat Roughtona Lesliego Paula Reynoldsa zamienił się w szklaną kulę, którą trafia pocisk, a ona początkowo ma tylko dziurę, lecz powoli zaczynają pękać jej dalsze części, po to by na samym końcu cała runęła w miliony spękanych kawałeczków. Koncert się skończył, on jak zawsze poszedł żwawym krokiem w stronę garderoby i usiadł na fotelu, by odsapnąć. Był zadowolony z koncertu. Szaleli bardziej niż zawsze, sprzęt przy tym trochę bardziej ucierpiał, ale to nie było nic czego nie można by naprawić. Kolejni weszli do pomieszczenia Rob, Chris i Rory. Ten ostatni od razu usiadł przy laptopie i zaczął coś pisać. Rolfe zerknął na wszystkich i prawie że w podskokach ruszył pod prysznic krzycząc, że on pierwszy zajmuje łazienkę, Batty za to założył na siebie bluzę mówiąc, że jest mu zimno i wyjmując fajkę z pudełka, wyszedł na dwór. Rory pewnie nawet nie zwrócił na to uwagi, ale Roughton od razu zanotował w głowie dziwne zachowanie przyjaciela. W końcu był on zaraz po koncercie, cały zgrzany, spocony, a na zewnątrz było przyjemna 27 stopni. Niemożliwe, by było komuś, szczególnie jemu, zimno. Do tego gdy basista wychodził, Rou miał wrażenie, że się on trzęsie. Tylko nie wiedział czy z zimna, czy innego powodu. Nie podobało mu się to ani trochę, tym bardziej, że od kiedy zaczęli ze sobą sypiać, poczuł dziwną więź, wręcz ochotę ochronienia go z całych swoich sił. Pierwszy raz w życiu czuł coś takiego, ale przez to wiedział, że nawet podświadomie Chris jest najważniejszym elementem jego świata.
- Idę się przejść, przy okazji zahaczę o fanów. – mruknął do rudzielca, który tylko kiwnął głową zapatrzony w ekran komputera.
Reynolds wstał, włożył w kieszeń spodni telefon i wyszedł z pokoju. Krótki spacer korytarzem i znalazł się na schodach prowadzących na chodnik.
Nagle podniósł głowę patrząc znów na postać leżącą na łóżku. Miał dziwne wrażenie, że człowiek ten przekręcił głową. Jednak po głębszym zastanowieniu się, Roughton stwierdził, że to niemożliwe, bo przecież leżał oparty na łóżku, z zasłoniętymi oczami. Nie mógł zobaczyć żadnego ruchu.
Wyprostował się w krześle i znów omiótł wzrokiem cały pokój. Niewielki, z dużym oknem. Zerknął na zegarek przy łóżku, 2 w nocy. Za jakieś 30 minut mieli się tu zjawić inni. Może to był środek nocy, może i wszystko było nie na rękę, ale nie dał za wygraną i wybłagał możliwość pozostania przy swoim lover boy. Rodzina Battiego już została poinformowana, ale jako że byli tak daleko od domu, nikt nie mógł zjawić się tu szybciej niż dopiero kolejnego dnia. Ale on był przy nim, trzymał go za rękę i wierzył. Wierzył, że stanie się cud i to wszystko skończy się dobrze. Znów oparł ramiona na krawędzi łóżka o pogrążył się we wspomnieniach.
Stał wtedy na schodach, gdy to zobaczył. Nie mógł uwierzyć, w to co rozpościerało się przed nim. Pomimo dość sporej odległości widział wszystko bardzo dokładnie. Samochód z włączonymi światłami awaryjnymi, leżącą na drodze postać w czarnej bluzie z kapturem na głowie i pochylającego się nad nim człowieka oraz grupkę fanów tworzących wianuszek oplatający centrum wydarzenia. Przełknął ślinę słysząc ryk syren gdzieś w oddali. Wydawało mu się że czas stanął w miejscu, że działy się tam rzeczy nierealne, wzięte z zupełnie innej czasoprzestrzeni. Bo to co oglądał musiało być kłamstwem. Ostrzejszy sygnał syreny zbudził blondwłosego muzyka do jak najszybszego zejścia ze schodów i znalezienia się przy ofierze wypadku. Nie chciał patrzeć na twarz mężczyzny, wystarczyło, że widział jego bluzę. Że zauważył metr dalej świeżo zapalonego papierosa i rozgniecioną zapalniczkę, która zatrzymała się na kratach studzienki kanalizacyjnej. Popatrzył beznamiętnym wzrokiem na kierowcę samochodu, a ten widząc bezgraniczną rozpacz mężczyzny zaczął się tłumaczyć. Że mężczyzny nie potrącił, że osunął się tuż przed jego maską, że ledwo wyhamował i że nawet nie dotknął go. Ale Roughton był zbyt sparaliżowany strachem, nie wiedział co robić. Chciał tylko się obudzić z tego koszmaru. Jakaś dziewczyna podeszła do Battiego i odwróciła go. Blondyn zdziwił się widząc spokojną twarz muzyka. Miał zamknięte oczy, rysy układały się wygładzając jakiekolwiek zmarszczki. Wręcz wyglądał jakby się uśmiechał. Delikatnie, taktownie, w ten swój wyjątkowy ponętny sposób. Podniosła mu koszulkę i zaczęła robić masaż serca. Za 3 razem zaczął oddychać. Zmordowana dziewczyna usiadła na ulicy i rozpłakała się. Udało się jej dokonać niemożliwego. Uratowała życie. Karetka zjawiła się, pogratulowano jej wyczynu, a potem zabrano Chrisa. Z Roughtonem. Skłamał, że jest jego bratem. Jakby nie patrzeć zawsze był. Może nie rodzonym, ale momentami bliższym niż ten rodzony. I tak zjawił się tutaj.
Zapatrzył się na twarz ukochanego, która nadal wyglądała tak jak, gdy go odwrócili na tej ulicy. Piękna, spokojna… Jedyna w swoim rodzaju. Taka jakby spał. Lekarz powiedział, że jeśli przeżyje tę noc, będzie dobrze. Że są szanse, że się wybudzi.
- No nie zostawiaj mnie… - szepnął bezgłośnie wokalista, mocniej ściskając dłoń basisty. – Kocham cię. Enter Shikari bez ciebie nie istnieje. Ja bez ciebie nie istnieję.
Lecz pomimo ogromnych próśb, Chris nadal leżał jak posąg. Ani jeden mięsień mu nie drgnął, klatka piersiowa poruszała się prawie niezauważalnie. Nie spał. Nie mógł spać.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła reszta zespołu. Rou nawet się nie trudził, by odejść. Nie miał siły ukrywać, jak ważny jest dla niego Chris i ile ich razem łączy. Jednak oni zdawali się tego nie zauważać. Patrzyli na łóżko przeżywając każdy z nich oddzielny szok. To był ich przyjaciel, człowiek którego znali prawie od zawsze. Ktoś komu powierzyliby nawet swoje własne życie. Byli przerażeni. Co teraz będzie? Czy to koniec? Czy Batty się obudzi? Stali tak w milczeniu kilka minut, bijąc się z własnymi myślami i strachem. Dopiero po 10 minutach odezwał się Rory.
- Rou, spójrz za okno.
Blondyn pokiwał przecząco głową nie chcąc ani na sekundę puścić dłoni swojego ukochanego. Jego dotyk przedłużał mu życie. Dopóki on go trzymał za rękę, to Chris miał szansę powrócić do nich.
- Spójrz proszę. – dodał Rob.
Dopiero błagalny ton Rolfiego przekonał Roughtona do puszczenia dłoni szatyna i podejścia do okna. Widok który zastał zaskoczył go jak nic. Fani już odnaleźli szpital, pozapalali znicze, które utworzyli w napis ‘jesteśmy z tobą Batty C’. To przeważyło szalę. Roughton rozpłakał się jak małe dziecko. Łkał, jęczał i zawodził jak zranione zwierzę. Opadł na kolana i schował twarz w dłoniach próbując stłumić to co się działo w jego wnętrzu. Ale ból był tak duży, że nie dawał rady.
- Co się stało? – zapytał Rob.
- Zawał… Chyba. Nie wiem. Ponoć ma doszczętnie zniszczone płuca i wątrobę, a do tego z sercem… - nie dał już rady powiedzieć ani słowa więcej.
Rory podszedł do niego i przytulił po przyjacielsku.
- Nie możesz odejść Batty, wszyscy na ciebie liczymy, - szepnął Rob, co tylko spotęgowało lament Roughtona.
Jakby na te słowa, wszyscy 3 usłyszeli przeciągły pisk, który wywołał w Reynoldsie ból. Ale nie uszu, bolało go serce, które skojarzyło ten fakt szybciej niż mózg. Bo gdy do jego świadomości doszło, że Chris właśnie odchodzi, serce już dawno zawodziło z rozpaczy. Zostali wyrzuceni na korytarz. Po raz pierwszy od bardzo dawna, Rou podszedł do swojego ojca i schował się w jego ramionach.
Potrzebował pocieszenia, potrzebował kontaktu z bliską osobą, a Keith był najbliższym mu. W końcu ojciec. Niewiele, 10 minut później blondyn się uspokoił. Coś wewnątrz się zmieniło, coś się stało. Usiadł na krześle, wciąż objęty ramieniem starszego Reynoldsa i zaczął mruczeć, w sumie to wyszeptywać jakąś piosenkę.
- Dream brother… my killer, my lover…

Podniósł głowę widząc wychodzącego lekarza. Nie musiał nawet na niego patrzeć, bo i tak wiedział. Czuł to. Zamknął oczy doświadczając najbardziej osobliwej pustki. Odszedł. Jego Batty C odszedł na zawsze.

9 komentarzy:

  1. Jezu. Jakie to okropnie smutne... Szczerze nie znoszę takich smutów bo później cały dzień chodzę zdołowana ;_; Szkoda mi Rou, nie wyobrażam sobie przeżyć coś takiego. No i ten kierowca, ugh musiał niezłego nerwa mieć, takie coś zostaje do końca życia...Cały czas miałam nadzieję, że jednak on przeżyje, no cóż, lubię happy endy :) Ta akcja fanów mimo że była miła, z lekka była tez przerażająca. Miałam wrażenie jakby już go na cmentarz pchali z tymi zniczami.
    Mam nadzieję że w końcu napiszesz coś kilkuodcinkowego, weny życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No w sumie kierowca bidny :( nie przeżyje. Umarł. hym... w sumie o tym nie pomyślałam, że mogło to tak zostać odebrane (o tej akcji fanów mówie :)
      oj nie. tutaj na pewno nie... jak coś kilkuodcinkowego i z enterami.. to trzeba będzie trochę poczekać!

      Usuń
  2. Czytałam to zaraz po przebudzeniu i zasmuciłam się na cały dzień :(
    Niby zaczynało się tak pięknie i nic nie zwiastowało tragedii, a tu nagle...
    Nie domyśliłabym się, że wybierzesz Chrisa na ofiarę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czemu nie on? To właśnie jego kocham najmocniej i najłatwiej było mi się wczuć w Rou, który go traci :)

      Usuń
    2. No właśnie, to że jego kochasz najmocniej w życiu nie przywiodłoby mi na myśl tego, że go uśmiercisz! No, ale Twoje wyjaśnienie mnie oświeciło :)

      Usuń
  3. Ledwo dobrnęłam do końca. Miałaś rację- piękna drama :) poprzednio jak pisałam komentarz napisałam tego dużo, ale niestety mi się nie dodał :( Więc tak: mam nadzieję, że jednak Rou źle zrozumiał wyjście lekarza z sali i Chris jednak przeżył. No tak, nie uśmierciłaś Rou jak myślałyśmy. Nie sądziłam, że jesteś zdolna uśmiercić Chrisa ;) Ciągle mnie zaskakujesz. Ta sytuacja co Rou trzyma za rękę i wspomina tamte wydarzenia awwww <3 On jest taki słodki. Gdyby Chris umarł to chyba Rou skoczyłby z mostu. I nie wyobrażam sobie, żeby ES mogło bez niego funkcjonować. Tak więc czekam na wyjaśnienie tej akcji! Będzie kolejny shot? Mam nadzieję, że tak ;)
    -jess

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czemu ledwo? :(
      nie no... Rou bardzo dobrze zrozumiał lekarza. Chris odszedł :(
      Oczywiście, że nie. Powinno być jasne, że to Chris umrze :) w końcu bardziej prawdopodobne w real life.
      ja też sobie tego nie wyobrażam. w sumie czasem o tym myśle... i mam ochotę wtedy spotkać go i nawtykac mu żeby przestał palić i pić. Ale potem go spotykam... i zapominam by nakrzyczeć na niego :( bo on nie pali przy mnie, otwiera mi drzwi, mówi dziękuje.. to jest takie cute. Że nie mam jak na niego krzyczeć :(
      jasne :) ale na razie nie mam pomysłów.

      Usuń
    2. To napisz mu to xD Ale musi trochę przystopować z tym paleniem :/ Nie mogłam dojść do końca, bo właśnie obawiałam się najgorszego. No i miałam rację. Ale z niego dżentelmen. Gatunek chyba wymarły ;) Może niedługo Chris sam się opamięta? Kiedyś na pewno.
      -jess

      Usuń
  4. Spóźniony ale jest.
    Gdy pierwszy raz czytałam tego shota to cieszyłam się że to nie Rou została uśmiercony. Teraz gdy czytam go już po raz 5 chyba, jest mi to obojętne. Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale po prostu przestało mieć to dla mnie znaczenie.
    To musiało być straszne gdy Rou zobaczył Chrisa leżącego na ulicy, do tego jeszcze ten samochód, byłam pewna że potrącił go samochód, choć nie pasowało mi to do tego co działo się z C wcześniej.
    Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi ale ‘masaż serca’ jest złym wyrażeniem :/ wiem, że się czepiam, ale zostałam wyczulona na to pojęcie.
    Ta akcja fanów, to wyglądało raczej jakby już się z nim żegnali :( jakby nie mieli już nadziei że może mu się udać, że może z tego wyjść :<
    To takie rozczulające gdy Rou szukał pocieszenia u ojca, na co dzień wredni i zgryźliwi dla siebie, ale jednak gdy potrzebne jest wsparcie to on jest dla niego najważniejszy.
    Rou nucącego Placebo w ogóle sobie nie wyobrażam, ale w sumie tekst tej piosenki pasował najbardziej.
    W ogóle co musiała czuć reszta zespołu, tu się wygłupiają, grają dobry koncert, a tu nagle bum i jednego z nich nie ma. Wszyscy byli tam jak bracia, więc dla nich to też musiał być ogromny dramat. Tym bardziej, że wcześniej nie zauważyli niczego niepokojącego.
    Wcześniej napisałam dłuższy komentarz ale cham się nie dodał, życie.

    Meg

    OdpowiedzUsuń