środa, 21 sierpnia 2013

Shot #4 DREAM BROTHER MY KILLER MY LOVER

WAŻNA NOTATKA:
Tutaj co widzicie to nie jest ciąg jakiejś historii. To są historie zupełnie ze sobą nie powiązane wydarzeniami. Jedynie fakt, że tyczą się tych samych postaci i mniej więcej tego samego tematu. Każdy shot to inna historia, która nie ma nic do rzeczy z poprzednią.


Ta noc miała być ciężka, szczególnie dla pewnej osoby siedzącej przy metalowym, szpitalnym łóżku w rogu Sali. Mężczyzna ubrany był w strój jeszcze z koncertu, którego nie zdążył zmienić, zresztą nie miał ani chwili na pomyślenie o takiej błahostce, jak przebranie się w czyste rzeczy. Pewnie nawet nie czuł, że brzydko pachnie, a koszulkę ma rozerwaną prawie do połowy pleców. Kogo by to obchodziło, gdy obok leżał najważniejszy dla niego człowiek? Człowiek który nie dość, że był przyjacielem, to także najnamiętniejszym kochankiem i pocieszającym bratem. Dla niego był praktycznie całym światem, który w jednej chwili przestał istnieć. Chociaż nie do końca. Przecież mężczyzna leżący obok jeszcze żył, po prostu… spał.
Podrapał się w gęstą, dość już długą brodę i znów spojrzał na postać leżącą na szpitalnym materacu. Jego myśli ponownie zrobiły koło, zawracając do wydarzeń sprzed kilku godzin.
Koncert zakończyli Zzzonked, rozrzucając po scenie cały sprzęt, a Rory i Rou jakoś dali radę wrócić ze swojej podróży crowdsurfingowej. Wszystko zapowiadało się jak zawsze. Oni pozostawiali sprzęt, techniczni próbowali ogarnąć powstały po tym utworze niemały chaos, a fani wiernie czekali na pamiątki w formie kostek czy setlist. Chociaż nie. To wszystko zaczęło się o wiele wcześniej. Zaczęło się w garderobie, gdy Roughton zauważył zgiętego w pół Chrisa, trzymającego się za lewą pierś. Widząc to, podszedł do niego i spytał czy wszystko w porządku. Basista podniósł wtedy głowę i z lekkim uśmiechem powiedział, że tak, po prostu źle się czuje po całej nocy picia. Roughton często widział Battena w kiepskim stanie po alkoholowych imprezach, ale tym razem wyglądał naprawdę marnie. Miał mocno podkrążone oczy, w których dostrzegał jakby cień bólu? A może po prostu złego samopoczucia. Do tego kolory z twarzy zniknęły, skóra przybrała jakiś taki szary odcień, a sama postać wyglądała jakby wyssano z niej życie. Jednak po zapewnieniach basisty i późniejszym wygłupianiu się w garderobie z Robem, Rou stwierdził, że to naprawdę tylko skutek kaca. Widząc skaczących przez siebie przyjaciół, porzucił złe myśli i nastawienie, po czym przyłączył się do wspólnej radości. I dopiero po wyrzutach sumienia, że wtedy nie dociekał głębiej co się stało, Reynolds był w stanie przejść wspomnieniami do wydarzenia, które rozpoczęło bieg historii.
Wydarzenia, które sprawiło, że cały względnie poukładany i radosny świat Roughtona Lesliego Paula Reynoldsa zamienił się w szklaną kulę, którą trafia pocisk, a ona początkowo ma tylko dziurę, lecz powoli zaczynają pękać jej dalsze części, po to by na samym końcu cała runęła w miliony spękanych kawałeczków. Koncert się skończył, on jak zawsze poszedł żwawym krokiem w stronę garderoby i usiadł na fotelu, by odsapnąć. Był zadowolony z koncertu. Szaleli bardziej niż zawsze, sprzęt przy tym trochę bardziej ucierpiał, ale to nie było nic czego nie można by naprawić. Kolejni weszli do pomieszczenia Rob, Chris i Rory. Ten ostatni od razu usiadł przy laptopie i zaczął coś pisać. Rolfe zerknął na wszystkich i prawie że w podskokach ruszył pod prysznic krzycząc, że on pierwszy zajmuje łazienkę, Batty za to założył na siebie bluzę mówiąc, że jest mu zimno i wyjmując fajkę z pudełka, wyszedł na dwór. Rory pewnie nawet nie zwrócił na to uwagi, ale Roughton od razu zanotował w głowie dziwne zachowanie przyjaciela. W końcu był on zaraz po koncercie, cały zgrzany, spocony, a na zewnątrz było przyjemna 27 stopni. Niemożliwe, by było komuś, szczególnie jemu, zimno. Do tego gdy basista wychodził, Rou miał wrażenie, że się on trzęsie. Tylko nie wiedział czy z zimna, czy innego powodu. Nie podobało mu się to ani trochę, tym bardziej, że od kiedy zaczęli ze sobą sypiać, poczuł dziwną więź, wręcz ochotę ochronienia go z całych swoich sił. Pierwszy raz w życiu czuł coś takiego, ale przez to wiedział, że nawet podświadomie Chris jest najważniejszym elementem jego świata.
- Idę się przejść, przy okazji zahaczę o fanów. – mruknął do rudzielca, który tylko kiwnął głową zapatrzony w ekran komputera.
Reynolds wstał, włożył w kieszeń spodni telefon i wyszedł z pokoju. Krótki spacer korytarzem i znalazł się na schodach prowadzących na chodnik.
Nagle podniósł głowę patrząc znów na postać leżącą na łóżku. Miał dziwne wrażenie, że człowiek ten przekręcił głową. Jednak po głębszym zastanowieniu się, Roughton stwierdził, że to niemożliwe, bo przecież leżał oparty na łóżku, z zasłoniętymi oczami. Nie mógł zobaczyć żadnego ruchu.
Wyprostował się w krześle i znów omiótł wzrokiem cały pokój. Niewielki, z dużym oknem. Zerknął na zegarek przy łóżku, 2 w nocy. Za jakieś 30 minut mieli się tu zjawić inni. Może to był środek nocy, może i wszystko było nie na rękę, ale nie dał za wygraną i wybłagał możliwość pozostania przy swoim lover boy. Rodzina Battiego już została poinformowana, ale jako że byli tak daleko od domu, nikt nie mógł zjawić się tu szybciej niż dopiero kolejnego dnia. Ale on był przy nim, trzymał go za rękę i wierzył. Wierzył, że stanie się cud i to wszystko skończy się dobrze. Znów oparł ramiona na krawędzi łóżka o pogrążył się we wspomnieniach.
Stał wtedy na schodach, gdy to zobaczył. Nie mógł uwierzyć, w to co rozpościerało się przed nim. Pomimo dość sporej odległości widział wszystko bardzo dokładnie. Samochód z włączonymi światłami awaryjnymi, leżącą na drodze postać w czarnej bluzie z kapturem na głowie i pochylającego się nad nim człowieka oraz grupkę fanów tworzących wianuszek oplatający centrum wydarzenia. Przełknął ślinę słysząc ryk syren gdzieś w oddali. Wydawało mu się że czas stanął w miejscu, że działy się tam rzeczy nierealne, wzięte z zupełnie innej czasoprzestrzeni. Bo to co oglądał musiało być kłamstwem. Ostrzejszy sygnał syreny zbudził blondwłosego muzyka do jak najszybszego zejścia ze schodów i znalezienia się przy ofierze wypadku. Nie chciał patrzeć na twarz mężczyzny, wystarczyło, że widział jego bluzę. Że zauważył metr dalej świeżo zapalonego papierosa i rozgniecioną zapalniczkę, która zatrzymała się na kratach studzienki kanalizacyjnej. Popatrzył beznamiętnym wzrokiem na kierowcę samochodu, a ten widząc bezgraniczną rozpacz mężczyzny zaczął się tłumaczyć. Że mężczyzny nie potrącił, że osunął się tuż przed jego maską, że ledwo wyhamował i że nawet nie dotknął go. Ale Roughton był zbyt sparaliżowany strachem, nie wiedział co robić. Chciał tylko się obudzić z tego koszmaru. Jakaś dziewczyna podeszła do Battiego i odwróciła go. Blondyn zdziwił się widząc spokojną twarz muzyka. Miał zamknięte oczy, rysy układały się wygładzając jakiekolwiek zmarszczki. Wręcz wyglądał jakby się uśmiechał. Delikatnie, taktownie, w ten swój wyjątkowy ponętny sposób. Podniosła mu koszulkę i zaczęła robić masaż serca. Za 3 razem zaczął oddychać. Zmordowana dziewczyna usiadła na ulicy i rozpłakała się. Udało się jej dokonać niemożliwego. Uratowała życie. Karetka zjawiła się, pogratulowano jej wyczynu, a potem zabrano Chrisa. Z Roughtonem. Skłamał, że jest jego bratem. Jakby nie patrzeć zawsze był. Może nie rodzonym, ale momentami bliższym niż ten rodzony. I tak zjawił się tutaj.
Zapatrzył się na twarz ukochanego, która nadal wyglądała tak jak, gdy go odwrócili na tej ulicy. Piękna, spokojna… Jedyna w swoim rodzaju. Taka jakby spał. Lekarz powiedział, że jeśli przeżyje tę noc, będzie dobrze. Że są szanse, że się wybudzi.
- No nie zostawiaj mnie… - szepnął bezgłośnie wokalista, mocniej ściskając dłoń basisty. – Kocham cię. Enter Shikari bez ciebie nie istnieje. Ja bez ciebie nie istnieję.
Lecz pomimo ogromnych próśb, Chris nadal leżał jak posąg. Ani jeden mięsień mu nie drgnął, klatka piersiowa poruszała się prawie niezauważalnie. Nie spał. Nie mógł spać.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła reszta zespołu. Rou nawet się nie trudził, by odejść. Nie miał siły ukrywać, jak ważny jest dla niego Chris i ile ich razem łączy. Jednak oni zdawali się tego nie zauważać. Patrzyli na łóżko przeżywając każdy z nich oddzielny szok. To był ich przyjaciel, człowiek którego znali prawie od zawsze. Ktoś komu powierzyliby nawet swoje własne życie. Byli przerażeni. Co teraz będzie? Czy to koniec? Czy Batty się obudzi? Stali tak w milczeniu kilka minut, bijąc się z własnymi myślami i strachem. Dopiero po 10 minutach odezwał się Rory.
- Rou, spójrz za okno.
Blondyn pokiwał przecząco głową nie chcąc ani na sekundę puścić dłoni swojego ukochanego. Jego dotyk przedłużał mu życie. Dopóki on go trzymał za rękę, to Chris miał szansę powrócić do nich.
- Spójrz proszę. – dodał Rob.
Dopiero błagalny ton Rolfiego przekonał Roughtona do puszczenia dłoni szatyna i podejścia do okna. Widok który zastał zaskoczył go jak nic. Fani już odnaleźli szpital, pozapalali znicze, które utworzyli w napis ‘jesteśmy z tobą Batty C’. To przeważyło szalę. Roughton rozpłakał się jak małe dziecko. Łkał, jęczał i zawodził jak zranione zwierzę. Opadł na kolana i schował twarz w dłoniach próbując stłumić to co się działo w jego wnętrzu. Ale ból był tak duży, że nie dawał rady.
- Co się stało? – zapytał Rob.
- Zawał… Chyba. Nie wiem. Ponoć ma doszczętnie zniszczone płuca i wątrobę, a do tego z sercem… - nie dał już rady powiedzieć ani słowa więcej.
Rory podszedł do niego i przytulił po przyjacielsku.
- Nie możesz odejść Batty, wszyscy na ciebie liczymy, - szepnął Rob, co tylko spotęgowało lament Roughtona.
Jakby na te słowa, wszyscy 3 usłyszeli przeciągły pisk, który wywołał w Reynoldsie ból. Ale nie uszu, bolało go serce, które skojarzyło ten fakt szybciej niż mózg. Bo gdy do jego świadomości doszło, że Chris właśnie odchodzi, serce już dawno zawodziło z rozpaczy. Zostali wyrzuceni na korytarz. Po raz pierwszy od bardzo dawna, Rou podszedł do swojego ojca i schował się w jego ramionach.
Potrzebował pocieszenia, potrzebował kontaktu z bliską osobą, a Keith był najbliższym mu. W końcu ojciec. Niewiele, 10 minut później blondyn się uspokoił. Coś wewnątrz się zmieniło, coś się stało. Usiadł na krześle, wciąż objęty ramieniem starszego Reynoldsa i zaczął mruczeć, w sumie to wyszeptywać jakąś piosenkę.
- Dream brother… my killer, my lover…

Podniósł głowę widząc wychodzącego lekarza. Nie musiał nawet na niego patrzeć, bo i tak wiedział. Czuł to. Zamknął oczy doświadczając najbardziej osobliwej pustki. Odszedł. Jego Batty C odszedł na zawsze.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Shot #3 MAŁE JEST PIĘKNE

WAŻNA NOTATKA:
Tutaj co widzicie to nie jest ciąg jakiejś historii. To są historie zupełnie ze sobą nie powiązane wydarzeniami. Jedynie fakt, że tyczą się tych samych postaci i mniej więcej tego samego tematu. Każdy shot to inna historia, która nie ma nic do rzeczy z poprzednią.

Okno w pomieszczeniu zostało uchylone z powodu okropnego upału. 35 stopni utrudniało wszystkim egzystowanie, a jako że był to 3 dzień, gdy temperatura osiągała tak chore wyniki, ludzie mieli po prostu dość. Oni też nie mieli łatwego życia, pomimo ciągłego przemieszczania się w luksusowym wręcz tourbusie odczuwali temperatury, które doprowadziły już niejednego człowieka do wizyty w szpitalu, niektórych nawet na cmentarz.
Chris odgarnął kosmyk włosów który spadł mu na oczy i przełknął ślinę. Chłodne piwo zostawił w lodówce w garderobę, a to był już 2 wywiad, gdy musi siedzieć na tej mechatej, ohydnej zielono-żółtej kanapie i odpowiadać na identyczne pytania. Drzwi pokoju otworzyły się, co spowodowało trzaśnięcie okna w wyniku przeciągu. Kobieta mająca przeprowadzić z nimi wywiad popatrzyła wściekłym wzrokiem na chłopaka, który przyniósł 4 buteleczki wody. To był jej pierwszy wywiad po powrocie z urlopu macierzyńskiego, więc chciała by wypadł idealnie. A może nawet lepiej. Chciała wszystkim wokół udowodnić, że nadal jest dobra w tym co robi.
Batten sięgnął po niebieską buteleczkę i odkręcił korek. Ze zdziwieniem zauważył krótką sentencję na jej spodzie, która zawierała w sobie stwierdzenie „małe jest piękne”. Prychnął rozbawiony myśląc o wzroście swojego przyjaciela i wziął 3 porządne łyki, by złagodzić ból zaschniętego gardła. Kobieta puknęła w zegarek, który zdobił jej lewy nadgarstek i uśmiechnęła się do nich. To był jedyny wywiad na którym cały zespół był razem.
- Jak wam się podoba w naszym kraju? – spytała dziennikarka od razu podsuwając mikrofon Chrisowi, który w myślach przeklął tę kobietę za ten ruch.
Już miał otworzyć usta, ale Rob stwierdził, że będzie odpowiadać na takie pytania i zaczął opowiadać jak to kiedyś był w tym mieście i co za przygody go spotkały. Wywiad powoli rozkręcał się, pytania stawały się poważniejsze, w sumie czasami nawet zaskakujące, szczególnie dla Roughtona, który wywiadów udziela najmniej. Po prostu tak jakoś wypadało, ale on sam wolał milczeć, niż ciągle paplać. Rob z ogromną ochotą zawsze pchał się do udzielania odpowiedzi, nawet na najgłupsze pytania, których w tamtym wywiadzie na szczęście brakowało. Rozmowa była przeprowadzana przez prawdziwego dziennikarza, pytania były konkretne i ciekawe, a co ważniejsze wnosiły cos nowego. Do tego przeprowadzał je bardzo ładna prezenterka.
Chris spojrzał na Roughtona, który akurat odpowiadał na pytanie dotyczące polityki. Nie słyszał samego pytania, z resztą trochę odpłynął rozmyślając o wieczorze, który miał nastąpić. I nie chodziło tu o koncert, a o noc po występie. Miał ją spędzić z ukochaną osobą, która właśnie patrzyła na brunetkę, słuchającą bardzo uważnie tego co on mówi. Rou uśmiechnął się do kobiety, tłumacząc jej jakąś zawiłość i pomagając sobie przy tym rękoma. Gdy oblizał językiem wargi, coś w gardle ścisnęło Battena, który postanowił oderwać wzrok od przyjaciela, w sumie praktycznie kochanka. Jeszcze chwila, a rzuciłby się na niego na oczach wszystkich, a tego obydwoje bardzo nie chcieli. Nie to, że wstydził się swojego uczucia, ale woleli zachować je w tajemnicy. Uważali to za coś tymczasowego, po prostu chwilę zapomnienia. Brakowało i  seksu w trasie, a że nie akceptowali groupies, prostytutek czy innych możliwości, wybrali wzajemną miłość. Choć dla Chrisa to było spełnienie głęboko ukrytych marzeń. Odkąd tylko pamiętał, Rou go pociągał swoją charyzmą, wyczuciem chwili. Tym, że był taki wyjątkowy i wrażliwy. Ale takiego Roughtona widziało naprawdę niewiele osób. Tylko najbliżsi przyjaciele oraz rodzina. Dla innych objawiał się jako wulkan energii, wredny i atakujący wszystkich ludzi muzyk uznający tylko swoje zdanie za to poprawne. Ale dla Chrisa on taki nie był.
Wywiad się skończył, ale basista był tak mocno pochłonięty swoimi myślami, że odruchowo pożegnał się, a potem zapadł w kanapę. Dopiero po chwili zaczął przysłuchiwać się reszcie, która pomimo skończonego wywiadu nadal rozmawiała ze sobą.
- Wiesz, jestem mężatką, więc raczej się nie kwalifikuję. – zaśmiała się w bardzo pociągający sposób ta kobieta, patrząc na Roba, który westchnął teatralnie, zupełnie nie przejmując się koszem.
- No cóż… ale pamiętaj, zaraz po Roughtonie mam największy sprzęt, jeśli by ci kiedyś tam nie wyszło z mężem.
- O boże. – powiedziała zanosząc się głośnym śmiechem dziennikarka. – No czego ja się tu dowiaduję, ech że już wyłączyliśmy kamerę!
- No wiesz, ten tutaj przystojniak to… Uuu… Maleństwo. – zaśmiał się Rou, z Chris zdębiał słysząc to.
Po pierwsze nie mógł uwierzyć, zę to powiedział on. Jego miłość, mężczyzna którego tak mocno kochał, któremu ufał. Po drugie nie mógł uwierzyć, że powiedział cos takiego wiedząc, jak ważne jest dla Battiego dochowywanie takich rzeczy w tajemnicy, bo to w końcu ich prywatne życie, a basista nie był typem z rodzaju Roba, który mówił o wszystkim otwarcie i się niczego nie wstydził. Po trzecie wcale nie miał małego. Po prostu w porównaniu z resztą, jego penis nie był tak duży, ale dla normalnego człowieka był standardowych rozmiarów. Ale sposób w jaki to zakomunikował Reynolds… Batten chwilę odczekał, kobieta w końcu wyszła, a potem wstał i zniknął za drzwiami. Zabolały go te słowa i nie zamierzał wybaczyć ich przyjacielowi. Nie tym razem, po prostu wokalista przeholował.
Szatyn wysłał smsa do Keitha, że źle się czuje i najnormalniej w świecie wrócił do garderoby. Miał dobre rozeznanie w terenie, więc bez przeszkód dotarł na miejsce i rozsiadł się w fotelu. Założył na głowę słuchawki i puścił Cancer Bats, by zagłuszyć swoje myśli. Chciał się za to zemścić na kochanku, ale jeszcze nie wiedział jak. 30 minut później wróciła reszta zespołu. Rou nawet nie zapytał jak się czuje Chris, który widząc ignorancję Reynoldsa przyrzekł sobie, że tym razem tak łatwo nie odpuści. Został zraniony i to mocno. Nie ma łatwego przebacz i wybacz. Na czas koncertu, mężczyzna odrzucił urazy i oddał się muzyce, jednak omijał wokalistę jak tylko się dało. Gdy już znaleźli się w pokoju hotelowym, położył się z prawej strony łóżka, a z drugiej umiejscowił walizkę. Był wściekły, a złość i zawód potęgowały swoją moc z każdą upływającą sekundą. Do pokoju wszedł Rougton nie zdając sobie sprawy jak poważna kara go czeka. Rzucił torbę w kąt i podszedł do łóżka.
- No… w końcu mamy czas dla siebie.
- Śpisz na krześle. – odpowiedział Batten nie przestając słuchać muzyki.
- Co? – spytał zdezorientowany blondyn.
Chris ani razu nie zaszczycił go swoim spojrzeniem, więc Rou zdziwiony odszedł na drugą stronę. Już chciał zsunąć walizkę Battiego, gdy ten nagle się zerwał i zaczął na niego krzyczeć.
- Nie waż się jej ruszyć. Ruszysz ją, a odchodzę z Enter Shikari.
- Ale ja chciałem się tylko położyć.
- Mam to gdzieś. – powiedział Batten w końcu patrząc prosto w oczy wokalisty. – Albo krzesło, albo idź do kogoś innego.
- Ale Chris… mieliśmy przecież spędzić…
- Gówno mnie to obchodzi. – rzucił jeszcze bardziej zdenerwowany basista.
- Coś ci zrobiłem?
Skoro nawet nie wiesz o co chodzi, to myślę, że ta rozmowa nie ma sensu. Po prostu mnie zostaw w spokoju. Na zawsze.
- Chris… - jęknął przerażony tymi słowami Rou. – Ale… Przecież ja…
- Nie rozumiesz co powiedziałem?! – krzyknął Chris patrząc złowrogo na swojego ex-kochanka.
A przynajmniej tak wtedy sądził.
- Co ja takiego zrobiłem? – szepnął na odchodnym Rou i biorąc swoje rzeczy wyszedł z pokoju.
Szatyn popatrzył na zamknięte drzwi czując jakiś nieznany mu ból. Próbował się oszukać, że jest spowodowany okropną pogodą i zmęczeniem, ale bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że to z powodu złamanego serca. Że ból nie jest fizyczny, jest tylko w jego głowie. To jednak nie znaczyło, że go nie odczuwał. Ba! Wręcz przeciwnie, każdy cal jego ciała aż palił z rozpaczy za Roughtonem. Muzyk ponownie założył na głowę słuchawki i próbował się oddać dźwiękom, tym razem Biffy Clyro. Zagryzł solną wargę, naciągnął na głowę kołdrę i zasnął. Za to Rou wyszedł z pokoju Roba i Rorego mocno pijany. Był załamany faktem, że Chris się na niego obraził, a on nawet nie wiedział czemu. Spytał się reszty zespołu, ale nikt nie był w stanie odpowiedzieć na jego pytanie. Blondyn zygzakiem przeszedł korytarz i położył się przy drzwiach od swojego pokoju. Było mu niedobrze, ale większe mdłości przychodziły na myśl, że jego kochany Batty już więcej się do niego nie odezwie.  Brakowało mu siły, by zapukać więc w flakowaty sposób próbował zwrócić na siebie uwagę osoby za drzwiami. Robił to tak długo, aż w końcu padł na twarz i zasnął pod drzwiami na brunatnym dywanie hotelowym.
O 4 w nocy Chris otworzył oczy czując, że się dusi z gorąca. Szybko ściągnął z głowy kołdrę wraz ze słuchawkami i rozmasował sobie uszy. Nie był zachwycony tym, że je sobie odgniótł, bo teraz go nieprzyjemnie bolały. Wstał z łóżka i poszedł do toalety. Zaraz po załatwieniu, potrzeb, miał wrócić na materac, ale prowadzony jakimś dziwnym przeczuciem otworzył drzwi od pokoju. W momencie gdy wpadł do środka nadal śpiący Rou, Chris skoczył przestraszony jakimś cielskiem wpełzającym do pokoju. Zapalił światło i gdy tylko przekonał się, że to Reynolds, odetchnął z ulgą. Pochylił się nad wokalistą, ale czując okropny, tak dobrze znany mu, zapach alkoholu cofnął się na krok. Rou rzadko kiedy przesadzał z alkoholem, ale to był właśnie ten dzień, gdy wypił go o co najmniej butelkę wódki za dużo. wyglądał jak trup, a rano z pewnością przemieni się w zombie. Dobrze, że kolejny dzień był tylko podróżą, a nie przystankiem koncertowym, bo mogłoby to zaszkodzić trochę ich scenicznemu wizerunkowi, a tego żaden z nich nie chciał. Szatyn ciężko westchnął i złapał blondyna za koszulkę, po czym zaczął go wciągać na łóżko. Pomimo całej złości, stwierdził, że nie potrafi zostawić go w takim stanie na podłodze. Gdy w końcu udało mi się przytaszczyć to cielsko na mebel, usiadł na jego brzegu i otarł pot z czoła. Rougton sporo ważył, mimo że nie wyglądał na wielkiego i napakowanego kolesia, a Chris będąc jeszcze w sennym smoku naprawdę musiał się natrudzić, by wokalista znalazł się pod kołdrą. Batty zdjął walizkę i sam też położył się obok pijanego w 3 dupy przyjaciela. No trudno, nie będzie przecież spał na podłodze.
Rano gdy otworzył oczy zobaczył, że Rou wisi głową w dół łóżka, a jego nogi opierają się na udach basisty.
- Rou! – warknął wkurzony muzyk, a tamten słysząc ten krzyk spadł ostatecznie z łóżka.
- Chris! Jaki miałem koszmar! – wybełkotał Reynolds łapiąc się krawędzi łóżka. – Śniło mi się, że mnie wyrzuciłeś z pokoju i że…
- To nie sen.
- To co ja tu robię? – zapytał zdezorientowany. – Cholera, jak suszy! Wody! – jęknął i rzucił się na butelkę postawioną na stoliku nocnym.
- Spałeś pod drzwiami pokoju, dlatego zlitowałem się i cię tu przytaszczyłem. – mruknął od niechcenia Chris.
- Czemu się pokłóciliśmy? – spytał Rou, kompletnie nie mogąc sobie nic przypomnieć z poprzedniego wieczoru.
- Zawarliśmy umowę. Że nikt nie mówi o naszym życiu prywatnym. Nie mówię tu o związku… nas obojga. Chodzi mi ogólnie, ludzie nie muszą wiedzieć jakie są moje ulubione perfumy czy jaki mam rozmiar penisa! – odpowiedział zezłoszczony Batten.
- I?
- Złamałeś tę umowę. Przypomnij sobie o czym gadaliście z tą dziennikarką po wywiadzie to wte…
- O cholera. Sorry Chris. Naprawdę nie chciałem, to tak dla żartów było i … ja naprawdę nie uważam, że masz…
- Możesz się zamknąć już? Nie chcę tego słuchać.
- Gdy ja naprawdę Chris nie chciałem. Przepraszam. Bardzo cię przepraszam. – powiedział skruszony wokalista.
Batten nie wiedział czy to w związku z tym okropnym wyglądem muzyka, który wyglądał jak 7 nieszczęść, czy w związku z pozytywnym snem, który miał w nocy, ale postanowił po raz ostatni darować to przyjacielowi. Zresztą, cholernie tęsknił za nim, był na niego zły, że przez to wszystko stracili wspólną noc. Ale przynajmniej wyjaśnili sobie co nieco.
- Wybaczysz mi?
- Niech ci będzie. – odpowiedział łagodnie patrząc z rezygnacją na ukochanego mężczyznę. – Ale tego, że straciliśmy wspólną noc ci nie wybaczę. – ostrzegł.
- Oj wybaczysz, wybaczysz. Kolejną zrobię taką, że nigdy już nie przypomnisz sobie o tej. – szepnął kokieteryjnie Roughton puszczając oczko szatynowi, który uśmiechnął się.

Oj tak, obydwu tego bardzo brakowało.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Shot #2 FUCK THE SYSTEM

GŁÓWNI BOHATEROWIE:
* Chris (Batty C) Batten - wysoki, przystojny basista grupy ES. Palacz, bardzo wrażliwy człowiek.
* Roughton (Rou) Reynolds - niski, mało przystojny wokalista grupy ES. Trzeźwy, śpiący i obudzony.

Dźwięki rozchodziły się łagodnie po całym pomieszczeniu, odbijając się od ścian tej niewielkiej sypialni, która mieściła w sobie duże małżeńskie łóżko z dwoma szafkami nocnymi i niewielkim dębowym biurkiem w rogu. Leżące, na świecącym się od lakieru do drewna blacie, kartki były porozrzucane po całej jego powierzchni, tworząc artystyczny nieład. Ale jak to jest z takim bałaganem, właściciel tych zapisków wiedział bardzo dobrze, co gdzie się znajduje. Jednak teraz zupełnie go to nie obchodziło. Przewrócił się na lewy bok i zmarszczył nos, gdy poczuł nieprzyjemny kłujący zapach. Od razu otworzył oczy i popatrzył na osobę leżącą obok niego. Mężczyzna leżał na plecach, podparty o poduszkę, którą sobie wygodnie ułożył pod plecami. Jego nagi tors był odkryty, w sumie tylko kawałek cienkiego prześcieradła zakrywał mu biodra. Roughton zmarszczył brwi widząc papierosa w lewej dłoni mężczyzny. Zdziwiło go to, bo szatyn leżący obok był praworęcznym człowiekiem i zawsze trzymał wszystko w prawej dłoni.
- Mógłbyś nie palić w łóżku. W ogóle w pokoju?! – powiedział z pretensją podnosząc głowę i patrząc chłodno na brązowowłosego chłopaka.
- Przepraszam. – odpowiedział, lecz zamiast zgasić papierosa, przyłożył go do ust i mocno się zaciągnął.
- Czy ty ogłuchłeś, albo jesteś niedorozwinięty umysłowo? Masz tutaj nie palić.
- To pokój dla palących. – odpowiedział szatyn patrząc na niego z drwiącym uśmiechem.
Blondyn słysząc tę odpowiedź podniósł się do pozycji siedzącej. Był wkurzony, nie spodziewał się czegoś takiego ze strony Chrisa. Zagryzł zęby, by nie powiedzieć czegoś przykrego basiście i wstał z łóżka. Dopiero ten ruch sprawił, że uśmiech zniknął z twarzy Battena, a on sam czym prędzej podniósł się do pozycji siedzącej.
- I co? Zamierzasz sobie wyjść? – zapytał kpiąco, jednak Reynolds go zignorował.
Zupełnie nie zareagował na kolejne słowa muzyka.
- No i do kogo pójdziesz? Poskarżyć się tatusiowi?
- Chris, co cię kurwa opętało? – w końcu nie wytrzymał wokalista i odwrócił się do przyjaciela. – Poprosiłem cię grzecznie być nie palił przy mnie. A ty co?
Twarz basisty od razu przybrała spokojniejszy wyraz, nawet trochę skruszony. Westchnął ciężko i zgasił papierosa w popielniczce na szafce nocnej.
- Przepraszam. – powiedział już zupełnie innym tonem, tym znanym Roughtonowi. – Po prostu… Obudziłem się jakieś 2 godziny temu i wciąż się zastanawiam, czy dobrze robię.
- O co ci chodzi? – spytał zdezorientowany Rou.
- Źle się czuję okłamując Cec. To taka dobra i pełna radości dziewczyna. Wierzy mi, że jestem jej wierny. A ja tymczasem leżę tutaj z tobą… - dodał mocniej naciskając na ostatnie zdanie.
- Chris, ale wiesz przecież, że nie możemy…
- Wiem.  – przerwał mu szatyn. – Ale to się robi coraz trudniejsze. Nawet nie wiem czy ją kocham. Na początku wydawało mi się, że tak, a teraz… - westchnął.
- A co ze mną?
- A co ma być?
- Czy mnie… no wiesz.
- No nie wiem.
- A mnie kochasz? – zapytał zmieszany tym, że musi to wypowiedzieć na głos.
- Podejdź tu. – poprosił Chris.
Rou ociągając się trochę znów wrócił do łóżka patrząc na swojego partnera. Nie wiedział co Batty chce mu powiedzieć. Bał się tej odpowiedzi, bo jeśli by usłyszał, że nie… To sam by nie wiedział co zrobić. Ze sobą, swoim życiem. Pokochał tego mężczyznę tak bardzo, że gdyby to uczucie nie byłoby odwzajemnione chyba by tego nie przeżył. A teraz musiał czekać na tę, możliwie że najważniejszą dla niego w życiu, wiadomość.
Batten zaczął przyglądać się mu bardzo uważnie. Kochał kobiece ciało, uwielbiał delikatność zadbanej, gładkiej skóry. Każde przesunięcie dłoni po takim ciele sprawiało, że stawał się szczęśliwy, jednak było jedno ciało, które doprowadzało go w tym wszystkim, do szaleństwa. Zawsze czuł pociąg do kobiet, więc gdy pierwszy raz zorientował się, że jego serce i ciało wybrało sobie za idealnego partnera osobę tej samej płci co on, był przerażony. Nie wiedział co robić, gdzie się ukryć i jak się ukryć. Długo przyszło mu pogodzenie się z myślą, że najlepiej i najbezpieczniej czuje się w ramionach drugiego mężczyzny. Do tego mężczyzny, który był jego najlepszym wieloletnim przyjacielem. Co prawda to nie on pierwszy wyszedł z inicjatywą, ale od dłuższego czasu podświadomie zdawał sobie sprawę, że coś między nimi iskrzy. A gdy to wszystko nabrało tempa, oni choć skryci, bojący się przed reakcją innych, postanowili zrobić z tego ich własną tajemnicę. Obydwaj mieli dziewczyny, więc podejrzeń miało nie być wcale. Dodatkowo jako, że od dziecka przebywali w swoim towarzystwie, nikt nie dziwił się, że potrafią spać razem w jednym łóżku. Oczywiście robili to rzadko, ale każda spędzona chwila w swoich ramionach była na wagę złota. Gdy tylko wychodzili z pokoju, zaczynali narzekać, że niewygodnie im było, bo np. Roughton się rzucał po łóżku, albo Chris za głośno chrapał. Nikt nie wiedział o ich romansie, nawet się nie domyślał, ale tak właśnie miało być. Przynajmniej na razie.
- Przepraszam cię słoneczko. – szepnął Batten, a potem pochylił się nad twarzą Roughtona i dotknął wargami jego lekko spierzchniętych ust.
- Wybaczam. – odpowiedział wokalista i zaczął odpowiadać na pocałunek.
Mężczyźni w kolejnej fali namiętności zatracili się zupełnie, nie zauważając, że wiatr otworzył okno i zdmuchnął kartki z dębowego biurka. Jedna z nich wolnym, spiralnym ruchem spadła do kosza na śmieci, który przyjął ją, połykając w swój czarny worek. Dźwięki płynące z laptopa leżącego na krześle stały się idealnym tłem do tego co działo się na łóżku. Pomimo ostrości przesłania i agresywności instrumentów, komponowały się idealnie z tamtą chwilą zapomnienia obydwu mężczyzn. Pościel spadła, akurat gdy Serj Tankian wykrzykiwał „fuck the system”.



poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Shot #1 Biedna Krystyna

ENTER SHIKARI SHOT #1

GŁÓWNI BOHATEROWIE:
*CHRISTOPHER JOHN BATTEN ZWANY BATTYM C
*ROUGHTON LESLIE PAUL REYNOLDS ZWANY ROU

POSTACIE NIE NAJWAŻNIEJSZE, ALE PRZEWIJĄCJĄCE SIĘ W TYM OPO:
*KEITH REYNOLDS -  OJCIEC ROUGHTONA, MENADŻER ENTER SHIKARI
* LIAM CLEWLOW ZWANY RORYM C – GITARZYSTA ENTER SHIKARI, PRZYJACIEL GŁÓWNYCH BOHATERÓW
*ROBERT ROLFE ZWANYM ROBEM – PERKUSISTA ENTER SHIKARI, PRZYJACIEL GŁÓWNYCH BOHATERÓW
*STEVE MUNCASTER – TECHNICZNY ENTER SHIKARI, ZAJMUJĄCY SIĘ GŁÓWNIE PERKUSJĄ ROBA, ALE WYKONUJĄCY TAKŻE RESZTĘ ROBOTY, NP. NA KONCERTACH SAMPLE




Chris Batten był całkiem wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Mocne twardo stąpające nogi były opięte w jasnobeżowe spodnie zrobione z przyjemnego materiału, który z całą pewnością miał w sobie jakiś tam procent strechu. Dzięki temu mężczyzna, który miał je na sobie czuł się komfortowo, a dodatkowo wyglądał całkiem zgrabnie pomimo dodatkowych kilogramów, które w sumie nie wiadomo skąd się wzięły. Może był to wynik częstych podróży do Stanów Zjednoczonych, w końcu Amerykanie w większości przypadków byli przecież przy kości, może to był wynik stresu, złego odżywiania się w trasie. Nie wiadomo, w każdym razie te dodatkowe kilogramy nie odbierały mu uroku. Ba! Wręcz przeciwnie, sprawiały że stawał się o wiele atrakcyjniejszy. Jasne spodnie podtrzymywał ciekawie założony stary, wysłużony już brązowy pasek, który dostał w prezencie od swojej siostry na 18 urodziny. Co prawda trzeba było go z biegiem czasu wydłużyć, ale nadal przestawiał się całkiem w porządku, przynajmniej w mniemaniu jego właściciela. Prawda była taka, że jego widok aż błagał o zmianę, lecz nikt nigdy nie odważył się nawet zasugerować tego Battenowi. Z tym chłopakiem, bądź raczej już mężczyzną było coś takiego, że nikt nie był wystarczająco odważny, by powiedzieć mu coś na temat jego stroju. Nawet fani omijali to w rozmowach z nim, więc mężczyzna żył w nieświadomości tego.

Jego klatkę piersiową okrywała cienka, bawełniana koszula w czerwono-czarną kratę. Oczywiście zawsze była rozpięta na tyle, by pokazać kawałek jego klatki piersiowej, choć w sumie to raczej owłosienie znajdujące się na niej. Chris nie był mężczyzną obdarzonym jakimś szczególnym futrem na swoich piersiach, ale też nie był zupełnie gładki, co próbował chyba oświadczyć całemu światu poprzez noszenie tak rozpiętej koszuli. Możliwe, że nawet wiedział jak bardzo działa to na wszystkie kobiety, które ciężko wzdychały na każdym koncercie, jak tylko obok nich przeszedł czy przebiegł. Pełne pożądania spojrzenia nie były rzadkością jeśli chodzi o tego mężczyznę, jednak on zachowywał się tak jakby nie zdawał sobie z nich sprawy, albo po prostu je zupełnie ignorował. Na szyi mężczyzny znajdowała się smyczka, na której końcu przytwierdzony był badżyk informujący, że ten chłopak jest jednym z muzyków, którzy mieli niedługo pojawić się na scenie tego dość sporego klubu w centrum Londynu.

Chris podniósł głowę widząc jakąś postać wchodzącą do garderoby. Miał duże, piwne oczy o unikalnym kształcie, otoczone długimi jak u jakiejś modelki rzęsami. Z tą różnicą, że on został obdarzony takim naturalnym pięknem, a ona musiała sobie doklejać sztuczne implanty. Całości dopełniały gęste brwi, które często zasłaniała grzywka, która opadała na czoło tego młodego człowieka. Gęste ciemnobrązowe włosy, które pomimo swojej długości potrafiły się układać w delikatne fale. Dwudniowy zarost sprawiał, że mężczyzna wyglądał na zadbanego, a także na figlarnego człowieka, który wie jak się dobrze zabawić. Można powiedzieć, że to wszystko było prawdą. Batten lubił pić i to wcale nie wodę. Niektórzy złośliwi powiedzieli by, że jest alkoholikiem, bo każdego dnia wypijał po kilka butelek bądź puszek piwa, jednak sam mężczyzna umiał nad tym panować. Był pewien, że gdyby miał nie pić to by tego nie robił, a jako że miał pozwolenie, to czemu nie korzystać z dóbr ziemi? Tym bardziej był bardzo ciekaw nowych smaków, w końcu w każdym nowym kraju do którego przyjeżdżali zagrać koncert, czekało na niego coś nowego lokalnego. A raczej każde państwo miało swoją markę piwa, czasem też innego mocniejszego alkoholu. Jednak picie nie było jedyną wadą tego przystojnego i utalentowanego Anglika. Jego drugą złą stroną było palenie papierosów. W swojej walizce miał 3 różne pudełka, tak żeby nigdy nie zostać bez papierosa i żeby żaden ich smak mu się nie znudził. To jednak było uzależnienie i zdawał sobie z niego sprawę, choć także uważał, że umie nad tym zapanować. Starał się nie palić przy fanach, nie chciał ich narażać na bierne palenie, poza tym przy swojej rodzinie też przestawał wdychać to świństwo. Za bardzo kochał i szanował tych ludzi, by ich truć. Wiedział, że kiedyś za to uzależnienie bardzo słono zapłaci, zresztą już czuł, że jego kondycja zarówno fizyczna jak i głosowa powoli podupada pomimo stałych treningów i szanowania głosu. Ale nie umiał rzucić tego co mu dawało taką radość. Paradoks, żeby coś co truje dawało szczęście, ale tak właśnie było w wypadku Christophera Battena.

Na chwilę ciemne oczy Battena zaświeciły się na widok osoby wchodzącej do niewielkiego pomieszczenia, lecz gdy tylko zdał sobie sprawę, że to jego najlepszy przyjaciel, Roughton Reynolds, opuścił wzrok i ponownie pogrążył się w swoich myślach, do których nikt nie miał dostępu.

Młodszy Reynolds był wokalistą w zespole, choć na dobrą sprawę można powiedzieć, że był światełkiem popychającym ten cały projekt do przodu. Niższy od Chrisa, wręcz za niski jak na standardy mężczyzny, chudszy i zarośnięty, wyglądał raczej jak jakiś lump spod sklepu niż frontmana tak popularnego zespołu. Zniszczone adidasy były sklejone mocną jaskrawozieloną taśmą, krótkie spodenki zrobione z podobnego materiału co spodnie Battena były zakończone tuż nad kolanami muzyki dzięki czemu, fani mogli podziwiać ładnie umięśnione, wręcz wyrzeźbione łydki.

Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, gdy spostrzegł, że ma w tym samym kolorze spodnie co jego najlepszy przyjaciel. On za to miał na sobie ciemnogranatową koszulę z krótkim rękawem w kolorowe listki. Szczyt tandety, lecz on zupełnie nie zawracał sobie tym głowy. By było śmieszniej, był założycielem i opiekunem sieci ubrań zwanych step up, które miały zwracać uwagę na politykę, ekologię i inne ważne aspekty ludzkiego życia. Na głowie miał czapkę promującą swoją małą firmę, która była dla niego prawie tak ważna, jak zespół w niesieniu ważnych według niego treści.

Mężczyzna podszedł do lustra i zdjął czapkę. Od lat nie był u fryzjera, zawsze sam obcinał włosy używając najczęściej lusterka, czasem zdarzało się, że jak go zabrakło używał metalicznego tostera, w którym odbijał się tył jego głowy. Dlatego teraz gdy patrzył na pseudo irokeza zaczesanego na bok, był zadowolony. Nie był mu potrzebny żaden pieprzony fryzjer od siedmiu boleści, sam w sobie był wystarczający. Prawą dłonią przejechał po swoich blond włosach i podrapał się w już nieźle zapuszczoną brodę. Był z siebie dumny, że wyhodował taki okaz, jednak wiedział, że niedługo trzeba będzie się ogolić. Mama nigdy nie lubiła go takiego zarośniętego, wolała go gładkiego jak pupa niemowlaka. Mówiła, że wtedy czuje się jakby to był jej mały synek, a nie dorosły mężczyzna, który podróżuje po całym świecie i zarabia pokaźne sumki. Roughton nie chciał jej robić przykrości, bo i tak widywał ją bardzo rzadko, więc zawsze golił się, by sprawić jej przyjemność . Trzeba było przyznać, że pomimo odstraszającej aparycji miał w sobie coś czego nie miał nikt inny na tym świecie. Wydawał się być godnym zaufania człowiekiem, wiernym swoich ideałów i najbliższych osób. Może kulturą nie grzeszył, nie zawsze udawało mu się przepuścić kobiety w drzwiach, w przeciwieństwie do Battena, ale starał się wysłuchać wszystkich, wychodził do swoich fanów, dziękował im i szczerze cieszył się ze spotkań z nimi. Nawet kiedy nie miał siły i ochoty, starał się by nigdy nie poczuli się zawiedzeni. Był chyba najcichszym, najbardziej zamkniętym w sobie członkiem zespołu, jednak gdy tylko stawał na scenie wstępował w niego jakiś demon energii. Skakał jak szalony po całej scenie, zeskakiwał do ludzi, śpiewał razem z nimi, żartował. Było to zupełne przeciwieństwo tego kim był prywatnie, czyli nieśmiałym introwertykiem, który jednak zawsze stał w gotowości, by bronić swoich racji i swojego najbliższego otoczenia. 

Szarozielone oczy wokalisty powędrowały po tafli lustra zatrzymując się na odbiciu przygarbionego, wpatrzonego w swoje dłonie Battiego. Reynolds zmarszczył brwi, by po chwili rozpogodzić się zupełnie. Odwrócił się w stronę przyjaciela i stanął przy nim. Znali się praktycznie od piaskownicy. Kto by pomyślał, że ta przyjaźń przetrwa taki szmat czasu. Wspólna szkoła, wybryki, potem pierwszy projekt muzyczny zatytułowany Hybryd, następnie dołączenie do tego wszystkiego Rorego i powstanie w 2003 Enter Shikari. Niesamowite, że jeszcze się nie pozagryzali. Choć w sumie… Roughtonowi nigdy nie przeszkadzało towarzystwo Chrisa. Wręcz przeciwnie, bardzo odpowiadało. Co prawda momentami Chris był nie do zniesienia, szczególnie gdy marudził, popisywał się czy „gwiazdorzył”. Oczywiście dla żartów, ale stawało się to czasami irytujące. Ale w większości momentów Chris po prostu egzystował. Nic nie mówił, siedział cicho zatopiony w swoich myślach, odcięty od świata. Jak się go o coś spytało, to odpowiadał, ale tak to nie nawiązywał z nikim kontaktu. Roughtona zawsze ciekawiło o czym przyjaciel rozmyśla, kiedyś nawet zapytał go oto, ale nie dostał odpowiedzi. A przynajmniej takiej, która by go satysfakcjonowała. Uważał swoje przyjaciela za bardzo tajemniczą osobę, która pomimo tylu lat znajomości nadal pozostawała dla niego jedną wielką zagadką.

- Batty…- zaczął niepewnie patrząc na mężczyznę, który podniósł swoje zielone spojrzenie.

W sumie Roughton zawsze podziwiał oczy Chrisa. Ich kolor zmieniał się w zależności od humoru , światła i emocji. Od brudnozielonych przechodziły przez złoto-piwne aż do brązowych, jak kasztany spadające jesienią z drzew. Starał się w nie długo nie patrzeć, by kolega nie pomyślał sobie czegoś złego o nim, jednak tym razem nie mógł oderwać spojrzenia od tych niezwykłych tęczówek. Widział, jak Chris zmarszczył brwi zdziwiony tym w jaki sposób jego przyjaciel patrzy na niego. Rou przygryzł dolną wargę próbując powstrzymać cisnący się na jego usta uśmiech, widząc jak Batten przekrzywia głowę w zdezorientowaniu. Cholera jasna!- pomyślał wokalista i zmusił się całą siłą woli, by przerwać ten kontakt.

- Rou, dobrze się czujesz? – spytał basista lustrując wzrokiem muzyka. – Wszystko ok?

- Chris…- westchnął Roughton.- Jest w porządku. Tylko tak sam siedziałeś, wyglądałeś na zmartwionego…- zaczął nieporadnie tłumaczyć się blondyn.

Batten kiwnął głową na znak, że rozumie i wmówił sobie, że ten dziwny błysk w oku Roughtona mu się po prostu przewidział. Czasem tak już się zdarzało, że jak się zamyśli to ciężko mu wrócić do świata rzeczywistego. 

- Nie martw się, wszystko jest w porządku. Takie tam moje podróże poza tą galaktyką.- zaśmiał się łagodnie szatyn, a po kręgosłupie Roughtona przeszedł przyjemny dreszcz słysząc ten śmiech.

Trochę głupkowaty, ale wyjątkowy i taki, który sprawiał że humor od razu mu się poprawiał. Batten miał właśnie ten dar, że w jego towarzystwie wszyscy się dobrze czuli, mimo że on mógł nic nie mówić. No prawie wszyscy… Czasami zdarzało się, że po prostu wprawiał w zakłopotanie ludzi ciszą. Nie każdy był do tego przyzwyczajony.

- Czas się zbierać, nie? Trzeba się rozgrzać, zostało 15 minut.- powiedział rzeczowo, a Rou ocknął się z zamyślenia.

Chwilę później do pokoiku wpadła reszta zespołu i tak się zaczęły standardowe ćwiczenia rozgrzewające nie tylko ich ciało, ale struny głosowe. W sumie to też jakaś część ich ciała. Roughton jednak był zbyt zajęty rozmyślaniem o swoim przyjacielu, by skupić się na tej części treningu. Ale nie tylko on miał problemy z koncentracją. Chris też ciągle myślał, o spojrzeniu Roughtona, o tym dziwnym błysku w oku, tym jego zachowaniu. Może jednak się nie mylił?

W końcu przyszedł Keith i powiedział, że zostało im mniej niż 5 minut do wejścia na scenę. Oni nigdy się nie spóźniali, a przynajmniej robili wszystko by tak się stało. Spóźnienie się na koncert, to przecież ewidentny brak szacunku dla fanów, a oni bardzo ich cenili. W końcu bez nich nikim by nie zostali, nie zaszliby aż tak daleko. Musieli być im wdzięczni. Nie tylko swojej ciężkiej pracy, ale także wierze osób, które pokochały ich muzykę. 

Znaleźli się z boku sceny. Każdy zajął się sobą, albo słuchał Keitha, który kłócił się o coś z ochroniarzem. Standard. Roughton stanął z boku i spojrzał na publikę. Oni go nie widzieli, ale on ich tak. Około 7 tysięcy ludzi na oko. Zawsze był dobry w liczeniu, w sumie jedynie w tym w szkole był dobry. No i w pisaniu wierszy. Jego nauczyciel od angielskiego śmiał się, że kiedyś zostanie poetą. Cóż, w pewnym sensie został. Pisał przecież teksty piosenek, co prawda nie o miłości, jak 95% ludzi, ale też zawierały metafory i drugie dno. Odwrócił się do zespołu, lecz zobaczył tylko Roba rozmawiającego z Rorym. Zaczął więc szukać wzrokiem i słuchem Chrisa, którego znalazł z tyłu ćwiczącego głos i chodzącego w kółko. Zawsze był zestresowany wychodząc na scenę, jednak gdy tylko widział tłum ludzi przed sobą, cała trema znikała. Stawał się tak jak cała reszta wariatem skaczącym po scenie, wygłupiającym się, żartującym. Pierwsze dźwięki System doszły do uszu całej 4 i klepiąc się po plecach ruszyli na scenę. Roughton przestał się przejmować całym światem zewnętrznym. Teraz była tylko muzyka, fani i oni. Po 3 piosence rzucił jakiś zabawny, choć w sumie całkiem wredny tekst w stronę Rorego, który także odpowiedział mu w tym samym stylu. Bycie wrednym dla siebie była to norma i właśnie dzięki temu przetrwali 10 lat jako zespół w tym samym składzie. Przynajmniej tak sądzili, że to dzięki temu. Czuli się jak jedna wielka rodzina. Czasami nawet bliższa niż ta biologiczna. 

Nagle Roughton poczuł ruch pomiędzy swoimi nogami. Spojrzał w dół i zobaczył rozśmianego Chrisa grającego na basie pomiędzy jego nogami. W pierwszej sekundzie przeraził się, bo nie wiedział o co chodzi, lecz chwilę później także zaczął się śmiać. Chwilę później znalazł się na ramionach Battena i drąc się do mikrofonu czuł jak pod jego udami mięśnie ramiona Chrisa się napinają, a on skacze z nim tak, by tylko on nie upadł do tyłu. Akurat piosenka się skończyła, więc Roughton chcąc zeskoczyć z ramion przyjaciela zapomniał o kabelku który zaplątał się wokół gitary Battiego i jego nogi. Polecieli obydwoje do tyłu prosto na perkusję Roba. W ostatniej chwili perkusiście udało się uciec przed dwoma cielskami, które spadły na jego dziecinę. Wszyscy patrzyli zaszokowani na to co się stało. Rou w końcu odzyskał jakiekolwiek panowanie nad ciałem i wyplątał się z tej mieszaniny bębnów, kabli i talerzy. Na czworakach przeszedł na bok sceny i dopiero wtedy spojrzał na to co się stało. Głowa go bolała, ale nic dziwnego, skoro tak ładnie przywalił nią o jeden z talerzy, który jakby nie patrzeć uratował go przed nieprzyjemnym zderzeniem z ziemią. Podniósł się na równe nogi patrząc, jak Steve i Rob, próbują wydostać Battena z tego bałaganu. Przestraszył się, Chris wyglądał jak marionetka, jakby się nie ruszał. Serce Roughtona na sekundę zamarło w strachu, lecz nie przed tym, że Chrisowi coś się stało poważnego, a przed tym, że nie powiedział mu czegoś ważnego. Czegoś co zrozumiał dopiero dziś, w tej garderobie, gdy tak w milczeniu wpatrywali się w siebie. Gdy on tak rozmyślał o niewypowiedzianych słowach, Rolfe i Muncaster wyciągnęli biednego basistę z plątaniny sprzętu i postawili na nogi. Był lekko zamroczony, nie dość że uderzył głową o kant werbla, to jeszcze Roughton szamocząc się kopnął go prosto w twarz i teraz prawie by się udusił swoją własną krwią cieknącą z nosa. Otarł ręką krew cieknącą z nosa i dotknął go. Zabolało, ale to i tak było nic w porównaniu z plecami, w które wbiły się talerze. To dopiero go bolało.

- Wszystko w porządku? – zapytał zdenerwowany Keith podchodząc do niego z mokrym ręcznikiem.

- Chyba jeszcze żyję. Długo wam zajmie odbudowanie tej perkusji?

- Steve i Rob już to robią.- odpowiedział zmartwiony menadżer.

Chris pokiwał głową i zaczął wzrokiem szukać Roughtona. Ten siedział z tyłu i przyglądał się temu wszystkiemu z mętnym spojrzeniem. Kulejąc, Batten ruszył do przyjaciela i dotknął go w ramię, gdy ten nie zareagował na jego wołanie.

- Nic ci nie jest?- spytał.

- Co ci się stało w twarz?

- Dostałem kopa od ciebie.- zaśmiał się krótko Batty.- Gramy dalej, chyba że nie jesteś w stanie.

Blondyn po raz pierwszy popatrzył na niego jak na idiotę i wstał. Reszta koncertu wyszła pomyślnie. Chris starał się nie zważać na ból pleców, ani na to że podczas Zzzonked znów zaczęła lecieć mu krew z nosa. Nie miał zamiaru ponownie przerywać koncertu. Rou za to starał się już unikać niebezpiecznych zagrań w okolicach basisty. Na końcowym utworze wskoczył w tłum, który był tym ogromnie zaskoczony. Po tej niezbyt przyjemnej sytuacji, fani bali się, że reszta koncertu będzie bardziej statyczna, jednak jak zwykle Enter Shikari zaskoczyło ich swoim wariactwem. Nie było bisów. Nie byliby w stanie ich zagrać. Bo gdy tylko zeszli ze sceny, adrenalina opuściła ich ciało, a Chris zaczął iść jakby był pijany. Wężykiem. Nagle potknął się o sznurówkę i wylądował na plecach Rorego zostawiając na jego białej koszulce piękny ślad krwi. 

- Fuuuj! Jaka ohyda!- jęknął rudzielec.

- Jesteś teraz jak ta święta Weronika!- zaśmiał się Rolfe.

- Chrisa porównywać do Jezusa… to ci dopiero.- prychnął ze śmiechem Roughton.- Ale no cóż Rory… użyczyłeś mu swojej chusty do otarcia twarzy jakby nie patrzeć.

- Bardzo śmieszne! To zamieńmy się koszulkami.

Blondyn popukał się w głowę cały czas głupkowato się uśmiechając i wyprzedził całą resztę. Nie miał ochoty na prysznic, ale rozcięta łydka powinna być przemyta, no przynajmniej wodą. Dlatego czym prędzej udał się pod prysznic, a cała reszta rozsiadła się na kanapie i krzesłach w pokoju. 

- Jak to się stało? –zapytał lekko zdezorientowany Chris. 

- Oglądaj.- powiedział Keith.

Cała 4 skupiła się na oglądaniu filmiku. Z perspektywy starszego Reynoldsa wyglądało to zabawnie, bo Roughton chciał w popisowy sposób zeskoczyć z ramion Chrisa, ale noga zaplątała mu się w kable przez co szarpnął gitarą do tyłu co sprawiło, że Chris stracił równowagę i aż go zarzuciło do tyłu, że w locie praktycznie podskoczył do góry i upadł w sam środek perkusji. Oglądanie tego w zwolnionym tempie pozwoliło zobaczyć, jak ładnego kopniaka zasadził Chrisowi Roughton prosto w sam środek twarzy. Aż dziw, że nie złamał mu nosa. Batten widząc jaki ubaw ma reszta zespołu z przewijania tego momentu wstał i wyszedł zapalić. Papierosy powinny trochę uśmierzyć jego ból i skupić się na tym, by tak go nie odczuwać.

Noc była chłodna, ale nie chciało mu się już wracać do środka, bo śmieszy zdecydowanie odstraszały. Nie czuł się dobrze, ale cóż mógł zrobić. Trzęsącą się wciąż dłonią wyjął z pudełeczka Marlboro Mint Stream i zaczął szukać zapalniczki. Znalazł ją w przedniej kieszeni spodni, lecz dłoń tak mu się trzęsła, że tylko się oparzył. Przeklną trzymając białą rurkę napakowaną tytoniem w zębach i chciał podnieść czarny prostokącik, lecz w tym momencie uderzył się czoło w czoło z kimś, kto chciał mu ją podać.

- Holly shit!- jęknął łapiąc się za głowę i patrząc co to za kretyn dowalił mu na koniec dnia.

- Przepraszam.- jęknął Rou stojący w samym ręczniku, z jednej strony trzymając się za głowę z drugiej podtrzymując ręcznik, który zsunął mu się z pasa na biodra. 

- Co ja ci takiego zrobiłem, że chcesz mnie zabić? Znalazłeś jakiegoś lepszego basistę na moje miejsce?- próbował zażartować obolały szatyn.

- Ja… naprawdę nie chciałem. Przepraszam. Ja po prostu…- zaczął się jąkać młodszy Reynolds.

- Dobra, spoko. Za to musisz mi podpalić tego papierosa.

Rou wziął zapalniczkę w swoje dłonie i pomógł to zrobić basiście, który pochylił się, by było mu łatwiej to zrobić. Znów ich spojrzenia spotkały się i przez dobre kilak sekund wpatrywali się tak w siebie nie zważając na ogień który wciąż muskał końcówkę papierosa. Pierwszy ocknął się z tego otępienie Chris, który wyprostował się wciąż patrząc na przyjaciela. To było dla niego dziwne uczucie. Czuł się jakby zahipnotyzowany spojrzeniem tych zielonych oczu. Odrzucił papierosa na chodnik i pochylił się nad przyjacielem. Czuł się tak jakby jakaś siła z zewnątrz sterowała jego ciałem, jakby świat zewnętrzny nie istniał. Był coraz bliżej twarzy Anglika, gdy nagle usłyszał świst i drzwi od garderoby rąbnęły go w tył głowy, tak że poleciał prosto na przyjaciela.

- O boże! Zabiłem Battena!- wydarł się ze śmiechem rob podchodząc do trzymających się w objęciach muzyków.

- Odchodzę z tego zespołu. Każdy chce tu mojej śmierci.- jęknął Chris i spojrzał w oczy Roughtona, jednak nie zobaczył w nich tego błysku, który widział przed chwilą.

A może znów mu się to przewidziało? Nie wiedział. Wykończony, obolały, z kolejnym ogromnym guzem na głowie postanowił wrócić do garderoby. Wchodząc do środka usłyszał tylko krzyk Roba i wianuszek przekleństw, gdy ten stanął bosą stopą na niedopałek papierosa.

- A masz za to, że się śmiałeś z mojego nieszczęścia.- mruknął do siebie basista i padł na kanapę. 








KOMENTOWAĆ!!!!