WAŻNA NOTATKA:
Tutaj co widzicie to nie jest ciąg jakiejś historii. To są historie zupełnie ze sobą nie powiązane wydarzeniami. Jedynie fakt, że tyczą się tych samych postaci i mniej więcej tego samego tematu. Każdy shot to inna historia, która nie ma nic do rzeczy z poprzednią.
+18 !!!
Był pijany. Chociaż większość ludzi pewnie powiedziałaby, że
jest lekko wstawiony. Jednak nie tym razem. Czuł jak jego nogi czasem nie do
końca wiedzą co robić, jak utrzymać ciężar ciała w pionie. Nad językiem już
dawno stracił panowanie i każde wypowiadane słowo było niezrozumiałym bełkotem.
Ale wciąż trzymał butelkę, tym razem piwa, w dłoni i był w stanie ustać na
nogach. Ba! Mógł nawet iść przed siebie wyprostowany i prawie, że w linii
prostej. Dlatego przyłożył butelkę do ust i poczuł jak złoty płyn bogów spływa
mu po brodzie na białą koszulkę. Chciał przekląć, ale nie za bardzo mu się
udało wydać z siebie zrozumiały zbitek dźwięków.
Z daleka, w sumie to
z drugiego końca pokoju, obserwował go rozmawiający ze swoją dziewczyną Rou.
Nie lubił, gdy Chris tak nadużywał alkoholu, jednak nigdy nie przyszło mu do
głowy, żeby poprosić go by przestał. Miał wrażenie, że gdyby tak zrobił, Chris
przestałby być Chrisem. Dlatego teraz tylko obserwował. Gdy tylko zapewnił
swoją dziewczynę, że za nią tęskni, pożegnał się i rozłączył, stwierdził że
naprawdę mu jej brak. Kochał ją, była delikatna i kobieca. Poza tym tak ładnie
pachniała i jej obecność sprawiała, że czuł się odprężony, a zmartwienia
odchodziły na bok. Wzrokiem ponownie odszukał Battena, który obejmował jakąś
laskę. Niespodziewanie poczuł ogromną niechęć do tej dziewczyny, wręcz
nienawiść. Nie umiał wytłumaczyć sobie czemu tak mu przeszkadzała, ale postanowił
odciągnąć pijanego Battiego od niej. Co prawda Chris był samotny, nie miał
dziewczyny, ale Rou stwierdził, że to nie jest idealna partnerka dla niego. Coś
w niej mu nie pasowało. Podszedł do tej obściskującej się dwójki i poklepał
przyjaciela po plecach. W ogóle nie miał wyrzutów, że to przerywa.
- Sorry, musimy się zbierać. – wyjaśnił także pijanej
brunetce z zielonymi pasemkami.
- Zostań. – powiedziała ledwo trzymając się na nogach niby
na ucho do Chrisa, jednak słychać ją było prawie na drugim końcu miasta.
- Chris. – powiedział twardo patrząc na szatyna, który
zmarszczył brwi przesuwając swoje spojrzenie z dziewczyny na blondyna i z
powrotem na nią.
Reynolds wiedział, że wygrał ten pojedynek. Batty
powiedział, a raczej wybełkotał coś w stylu ‘on tu rządzi’ do tej laski i
przytulił się do jego ramienia. Rou próbował go strzepnąć z siebie, ale tamten
przykleił się jak rzep psiego ogona. Ruszył więc w stronę wyjścia, ciągnąc
zawieszonego na swoim ramieniu Chrisa. Zatrzymał się dopiero przy wyjściu, widząc
tańczącego Roba.
- Idziemy do hotelu. – poinformował go, robiąc minę
nieszczęśnika któremu przyszło targać wór ziemniaków.
W tym momencie Chris objął ramionami szyję wokalisty i
złożył na jego policzku całusa. Mokrego całusa. Najobrzydliwszego jakiego
kiedykolwiek Reynolds w życiu dostał. Tak jakby krowa go jęzorem przez cały
policzek przelizała. Okropieństwo. Wciąż trzymając ramieniem przyjaciela,
wytarł rękawem twarz i z obrzydzeniem odsunął od siebie basistę na bezpieczną
odległość. Rob który przypatrywał się całej tej scenie, obecnie turlał się po
podłodze ze śmiechu i za nic nie miał ochoty pomóc Reynoldsowi. Dostał ataku
śmiechu, który spowodował, że aż łzy mu pociekły. Rou tylko przewrócił oczami,
złapał mocniej Battena i ruszył do pokoju hotelowego.
Hotel był zaraz obok klubu, trzeba było tylko wyjść na
korytarz przed klub i wsiąść do windy, która prowadziła już do pokoi. Ciężko
było mu utrzymywać Chrisa przy sobie, ale też nie za blisko by sytuacja sprzed
chwili się nie powtórzyła. Najgorsze dla niego było wciskanie przycisku z
numerem piętra, na które mieli się udać. Basista korzystając z faktu, że jest
wolny, usiadł na ziemi w windzie i zaczął kiwać się na boki, jakby miał chorobę
sierocą, wersję swoją własną. Roughton widząc to wzniósł oczy ku niebu i
pomyślał w duchu, że czemu to właśnie na niego spadają najcięższe przypadki.
Winda była starego typu, więc gdy tylko drzwi się zamknęły, ruszyła ospale do
góry. Mieli do przejechania 4 piętra, co oznaczało kilka minut dla siebie.
Blondyn stwierdził, że na razie nie będzie podnosił
przyjaciela z ziemi, bo po pierwsze nie miał tyle siły by wciąż trzymać go na
swoich barkach, a po drugie nie chciał się narażać na jakiś kolejny głupi
wybryk muzyka. Jednak uważnie go obserwował. Szatyn na początku siedział
wpatrzony w swoje stopy, ale nagle podskoczył jakby go prąd poraził i usiadł po
turecku. Jednak szybko mu się to znudziło i zmienił swoją pozycję tak, że
złączył stopy ze sobą podeszwami i zaczął odpychać od siebie kolana, robiąc
‘motylka’. Jego śmiech rozniósł się po kabinie o mały włos nie sprawiając, że
sam Rou przyłączy się do niego. Chwilę później obydwaj usłyszeli dźwięk
rozrywanego materiału, który sprawił, że spojrzeli na krocze Battena. Basista
widząc dziurę w spodniach, zaczął się jeszcze głośniej śmiać, kładąc się
plecami na ziemi. Natomiast Roughton postanowił powstrzymać swój śmiech i
zebrać biedaka z podłogi, która była lekko brudna.
Po podniesieniu go, drzwi otworzyły się na ich piętrze, a
Rou zaczął wytaszczać cielsko na korytarz. Nagle Batty zamarł i przerażone,
zamglone spojrzenie skierował na przyjaciela,
który ciągnął go do wyjścia. Złapał się mocno poręczy w windzie i zaczął
krzyczeć, że nie chce wychodzić na korytarz, bo tam czai się zły potwór.
Roughton widząc to wszystko jęknął w duchu, ale nie przestał się z nim szarpać.
Co jak co, ale on miał przewagę, bo nie był pijany. Po dwóch trzepnięciach
basisty w głowę, w końcu udało mu się go wyciągnąć na korytarz i zaprowadzić do
pokoju, który na całe szczęście był praktycznie przy samej windzie. Szybkie
przesunięcie prostokątną kartą po czytniku i obydwaj znaleźli się w środku.
Chris nagle
wyprostował się i podszedł spokojnym krokiem do łóżka, na którym usiadł i
popatrzył na Roughtona. Wokalistę widzącego to wszystko najnormalniej w świecie
wcięło. On tak się męczył, trudził żeby go jakoś przytachać do pokoju, a ten
nagle wstaje i podchodzi do łóżka jak gdyby nigdy nic. Powolnym krokiem ruszył
w stronę tego mężczyzny i usiadł obok niego.
- Rou… - wybełkotał na tyle wyraźnie Chris, by frontman
Enter Shikari zrozumiał. - Kocham cię.
- Ja ciebie też Batty. – odpowiedział z nieciekawą miną Roughton,
klepiąc przyjaciela po plecach i modląc się w duchu, by ten już poszedł spać.
- Nie! – krzyknął nagle Chris i próbował odsunąć rękę Rou. –
Ja naprawdę. Kocham cię.
- Idź już spać. – mruknął udając znudzonego tymi wyznaniami
Roughton.
- Boję się ciemności. – nagle palnął Chris kładąc się na
łóżku.
- Mam zostawić ci zapaloną lampkę?
- Wystarczy jak będziesz obok. – powiedział basista i
położył się na łóżku
Blondyn widząc to, przewrócił oczami i położył się obok
niego, pytając czy teraz jest ok. Batten kiwnął głową i przytulił się do Rou.
Ten gest sparaliżował starszego o kilka miesięcy muzyka, który nagle cały
zesztywniał i bał się ruszyć choćby o milimetr. Tak leżeli przez dobre 10
minut, a w tym czasie Reynolds powoli zaczął odnajdywać w tej bliskości
nieodgadnioną przyjemność. Już praktycznie się rozluźnił, gdy usłyszał ciepłe,
wręcz delikatne słowa wyszeptane wprost do jego ucha.
- Jestem tylko trochę pijany. Serio cię kocham i… Chyba
alkohol dodał mi odwagi.
Nagle muzyk przewrócił się na bok, przerzucając nogę przez
Roughtona. Tym sposobem znalazł się nad nim wkładając dłonie pod t-shirt tego
młodego mężczyzny. Czuł jak każdy mięsień na brzuchu Reynoldsa napina się do
tego stopnia, że zamiast miękkiej masy pojawiły się twarde, jak skała, mięśnie.
Leżący pod Chrisem wokalista był tak przerażony, zaskoczony i oszołomiony, tym
co się działo, że nie był w stanie wykonać choćby małego, najmniejszego ruchu.
- Odpręż się. Sprawię, że będzie ci tak dobrze, jak nigdy
wcześniej. Musisz się tylko wyluzować.
Rou zamknął oczy wmawiając sobie, że mu to się śni. Bo
przecież nie mogła to być prawda. Zawsze uważał, że Chris jest heteroseksualny,
że pociągają go tylko kobiety. To nie jest prawda. A skoro tak, to trzeba się
temu poddać. Powoli, nieznacznie jego mięśnie odpuszczały, a on sam głębiej
oddychając próbował uspokoić szaleńcze myśli kołatające się po jego głowie.
Skoro to tylko sen, to zobaczę jak to jest. – zdecydował.
Dłonie basisty zdjęły z niego przepoconą koszulkę i
odrzuciły gdzieś na bok, od razu znajdując najwrażliwsze na dotyk miejsca na
ciele blondyna. Każde muśnięcie opuszkiem czy zadrapanie paznokciem Roughton
odczuwał ze zdwojoną siłą, próbując się oszukać, że nie chce tego. Ale w głębi
ducha pragnął tego kontaktu, tej bliskości osoby, która była praktycznie jego
bratem. Powiernikiem tajemnic i czarnych sekretów. Wokalista postanowił przestać
być obojętny na te starania, po czym w dowód tego, złapał delikatnie zębami
dolną wargę przyjaciela, by zacząć ją ssać. Słodki smak Battena był
zaprzeczeniem kwaśnego lecz przyjemnego zapachu potu obydwu mężczyzn. Byli
pijani. W sumie Roughton tylko lekko wstawiony, ale alkohol nadal szumiał im w
głowie. Gdy spracowane dłonie najstarszego w zespole muzyka zjechały z pleców
Battiego na jego pośladki, Rou poczuł w końcu różnicę.
Chris w końcu drgnął pod wpływem jego dotyku, co mu
podniosło męskie ego. W końcu teraz nie tylko kobiety, ale i mężczyźni
podniecali się dzięki niemu. Przez chwilę obydwaj męczyli się z ubraniem
basisty, ale ostatecznie, zdenerwowani tym, że nie mogą go zdjąć, rozerwali
materiał. Spodnie na szczęście udało się zdjąć w obydwu przypadkach, co
skończyło się lądowaniem ich na podłodze, obok t-shirtu Roughtona.
- Jestem na górze.
- Jesteś na łóżku. – przypomniał mu Reynolds.
- Tak. Na górze. – wybełkotał Chris i przewrócił przyjaciela
na brzuch, samemu spadając przy tym z łóżka. – Żyję! – wykrzyknął i zaczął się
wdrapywać na materac.
Po 30 sekundach trzymał się mocno pościeli, by nie polecieć
po raz drugi i zaczął się ocierać kroczem o pośladki wokalisty, który wpierw
czuł się cholernie dziwnie, ale potem zaczęło sprawiać mu to ogromną
przyjemność.
- Jesteś pijany. – szepnął trzymając głowę przy poduszce.
- Jestem. Będę delikatny.
- Chris… Zaśniesz.
- Wcale nie. – wymamrotał szatyn i zaczął zdejmować z
przyjaciela bieliznę.
Był zniecierpliwiony,
majtki nie szły tak jak chciał, zaczepiły się o kolana wokalisty, poza tym on
już był prawie gotowy. Był podniecony jak nigdy w życiu i nawet fakt, że jest
pijany nie zaszkodził, by jego penis stał na baczność, jak żołnierz na
musztrze. Widział Reynoldsa wiele razy nagiego, do pewnego wieku nawet stawali
bez ubrań w 4 i mierzyli, kto ma największy sprzęt. Roughton praktycznie zawsze
wygrywał. Ale tym razem to on, Batty C jest na górze.
Nieporadnie zdjął
ostatni dzielący ich skrawek bielizny i dotknął dłońmi pośladków Roughtona.
- Cię kocham naprawdę. – palnął, a potem zdał sobie sprawę,
że nie mają niczego do pomocy, jak wazelina czy specjalnie stworzony do tego
żel.
Trudno… Krem do rąk
powinien wystarczyć. – zdecydował i niechętnie zwlókł się z łóżka idąc
zygzakiem do łazienki. Rou nawet nie spytał gdzie lezie, po prostu czekał.
Mimo, że alkohol
zamraczał mu umysł. Jak na ilość wypitego alkoholu to wiedział bardzo dobrze co
zrobić, że trzeba być delikatnym i to Rou jest najważniejszy. Przygotowywał
przyjaciela do jego pierwszego razu. W sumie swojego także. Nigdy wcześniej
tego nie robili, nie wiedział czemu akurat teraz wszystko zrobiło obrót o 180
stopni. Bardzo chciał żeby to wyszło tak jak sobie wyobrażał. Czy kłamał
mówiąc, że kocha Roughtona? Nie. Od dawna to w sobie dusił, ukrywał najmniejsze
choćby dowody na istnienie tych uczuć. Próbował je obrócić w przyjaźń lub po
prostu utopić wewnątrz siebie dzięki alkoholowi, a potem nie dać im wypłynąć na
powierzchnię.
Jednak tym razem po prostu było ich za dużo. Nie umiał nad
nimi wszystkimi zapanować, więc to co się właśnie działo, było wynikiem braku
kontroli nad sobą. Gdy wchodził w niego czuł z jednej strony zalewającą go
zewsząd radość, jednak z drugiej, obawiał się, że… To się dzieje naprawdę. Że
to nie są jego skryte fantazje, a Rou wcale tego nie chce. Ale blondyn chciał.
Początkowo czuł ból i ogromny dyskomfort, ale potem jego
mózg zaczął to analizować na tylko sobie znany sposób. Był z Chrisem najbliżej,
nie dało się już zmniejszyć tej odległości i czuł się dzięki temu szczęśliwy.
Chciał żeby to, pomimo fizycznego bólu, trwało nadal, bo było balsamem na jego
duszę, na wszystkie nienamacalne pragnienia. W pewnym momencie przestał nawet
odczuwać jakikolwiek dotyk w formie fizycznej. Wszystko przeszło na emocje,
uczucia i stan jego duszy. Pierwszy raz od dawna czuł się tak dobrze, jakby
naprawdę był u schyłku nieba. Myśl, że jakiś facet, bez względu na to czy to
osoba mu tak bliska, włożył w niego penisa, początkowo przerażała go, jednak
pół sekundy później w ogóle nie pamiętał, że zaistniała. Ich oddechy
synchronizowały się, co chwila czuł leciutki podmuch na swoim karku.
Chris za to zamknął
oczy i rozkoszował się dotykiem skóry pośladków, które odbijały się od
jego ud. Było mu cholernie dobrze, ale nagle ogarnęło go zmęczenie. W końcu
sporo wypił, cały dzień spędził bardzo intensywnie, a była już 2 w nocy. Ale
nie poddawał się, był zbyt blisko celu. W sumie obydwaj byli.
Roughton nagle wciągnął powietrze, czując, że
nadchodzi ten właśnie moment. Gdy nadszedł nie wiedział czy to przyjemne
uczucie rozlewało się wewnątrz niego, czy tylko sperma Battena, a może wszystko
było ze sobą połączone? Nie dbał o to. Ważne, że czuł się jak w niebie. Chris
opadł na niego bez jakichkolwiek sił i tak obydwaj zastygli w tej przedziwnej
pozie. Po kilku minutach łapania oddechu, Rou zaczął się wiercić, ale Batty
nadal na nim leżał.
- Chris… -
szepnął Reynolds, lecz nie dostał żadnej odpowiedzi.
Blondyn nie
wiedział zupełnie co teraz zrobić. Co się dzieje, czy to normalne? W końcu
nigdy wcześniej nie pieprzył się z mężczyzną. Po chwili czekania w bezruchu
usłyszał chrapanie basisty.
Muzyk zasnął
wciąż będąc w Reynoldsie i teraz sobie smacznie chrapał, zwisając z jego ciała.
Rou nie mógł w to wszystko uwierzyć. To było wręcz nieprawdopodobne by coś
takiego w ogóle miało miejsce.
Nie bacząc na
to, że szatyn śpi, zaczął się szarpać aż przewrócił się z nim na bok i w końcu
zdołał uwolnić się od swojego kochanka. Dopiero wtedy spojrzał na tę scenę i
zaczął się z niej śmiać. Nieprawdopodobne! – pomyślał i przykrył Chrisa kołdrą.
Sam zrobił to
samo i po chwili już spał. Obudził go dopiero wiercący się obok Batten, któremu
śniły się chyba koszmary, bo rzucał się po łóżku jak szalony, ostatecznie
spadając z niego na podłogę. Patrzył tak na przyjaciela, a potem nagle jego
serce zamarło, gdy zdał sobie sprawę, że przygody wczorajszej nocy wcale nie
były snem. Gdy się poruszył poczuł ból w okolicach odbytu, a gdy spojrzał na
swoje ramiona zobaczył siniaki w miejscach, w których trzymał go podczas
stosunku Chris. Ten fakt wywołał w nim falę paniki, która zalała go
doszczętnie. Utkwił wzrok w zbierającym się z ziemi przyjacielu i błagał go by
potwierdził, że to tylko sen.
- Ale mnie łeb napieprza. – jęknął szatyn trzymając się za
głowę. – Cholera… Zaraz zwymiotuję.
I po tych słowach odwrócił się tyłem do Reynoldsa i wyrzucił
z siebie wszystko co leżało mu na żołądku. Rou skrzywił się z niesmakiem, ale i
tak co innego zaprzątało jego myśli.
- Pamiętasz coś z wczoraj? – spytał drżącym głosem, gdyż
słowa ledwo co przeciskały się przez zaciśnięte gardło.
- Za dużo alkoholu!- jęknął Chris i znów zwymiotował na
podłogę. – Umieram, Rou umieram. – zaskomlał, klękając przy łóżku i kładąc
głowę na materacu. – Zbij mnie, chce umrzeć.
- Chris! Czy my… ze sobą?
- Błagam daj mi coś na kaca…
- Nie! Odpowiedz!
- Tak! Byłem pijany! Za dużo wypiłem.
- Ale…
- Nic nie pamiętam. Wiem, że byliśmy na imprezie i to
koniec…
- Nic więcej? – spytał rozczarowany Roughton, a Chris
pokiwał przecząco głową.
- Znajdź mi tabletkę, kawę. Proszę… A co do nocy… - przerwał
i jego zmęczona, skacowaną twarz rozświetlił uśmiech.
Rou zrozumiał. To mu się nie przyśniło.