WAŻNA NOTATKA:
Tutaj co widzicie to nie jest ciąg jakiejś historii. To są historie zupełnie ze sobą nie powiązane wydarzeniami. Jedynie fakt, że tyczą się tych samych postaci i mniej więcej tego samego tematu. Każdy shot to inna historia, która nie ma nic do rzeczy z poprzednią.
Obudził go zapach mocnej czarnej kawy i tostów. Podniósł się
na ramionach i nie otwierając oczu, wdychał tę przyjemną woń.
- Widzę, że się obudziłeś. – zaśmiał się blondwłosy
mężczyzna, wchodząc do sypialni.
- Te zapachy mnie obudziły. – odpowiedział brązowowłosy
26-latek, w końcu otwierając oczy.
Roughton, który podał mu tacę ze śniadaniem na chwilę się
zawiesił wpatrując się w orzechowe oczy swojego przyjaciela, który z uśmiechem
wąchał tosta z serem. Uwielbiał patrzeć na niego, mógłby to robić bez przerwy.
Znał każdy milimetr jego twarzy, każdą bliznę, każdy pieg czy ułożenie rzęs.
Kochał go i to bardzo mocno. Aż trudno mu było uwierzyć, że jest w stanie czuć
coś tak silnego. Usiadł na brzegu łóżka i obserwował, jak Chris ze smakiem
zajada się zrobionymi przez niego tostami. Rou nadal miał lekkiego kaca po
wczorajszej imprezie, ale i tak wyglądał lepiej niż Chris, który jak zawsze
przesadził z alkoholem.
- A mleko? – zapytał szatyn wskazując na kubek z parującą
cieczą.
- Dzisiaj studio, pamiętasz? Stwierdziłem, że taka czarna
postawi cię szybciej do pionu.
- Ty już dobrze wiesz, co stawia mnie do pionu. –
odpowiedział kokieteryjnie Chris, napychając się dwoma tostami na raz.
- Taaa… Zaraz mi się zadławisz i tyle będzie z nowego
albumu. Weź zacznij jeść jak człowiek. – zaśmiał się wokalista Enter Shikari.
- Sbojabacgokbjskso. – wybełkotał basista.
- Co?
- Spsdidospkoofo. – powtórzył.
- Z gębą pełną żarcia się nie mówi, idioto. I po co tyle
pakowałeś do tego pyska?
Batten tylko wzruszył ramionami i nadal mielił w buzi dwa
tosty, które nie wiadomo jak mu się zmieściły. chciał je popić kawą, ale tak
jak blondyn przewidział, zakrztusił się. Rou tylko pokiwał głową z zażenowaniem
zachowaniem przyjaciela i zaczął go klepać po plecach . w końcu Batty odkaszlnął
porządnie i odetchnął z ulgą.
- Możesz przestać mnie trzepać jak dywan trzepakiem? –
zapytał czując jak Roughton nadal wali go otwartą dłonią w plecy.
- Sorry. – powiedział przyjaciel od razu przestając. –
Myślałeś nad tym co dzisiaj będziemy robić?
- A no myślałem. – odparł Chris.
- I? – zapytał zniecierpliwiony Roughton.
- Będziemy nagrywać album! – odparł beztrosko basista
wywołując głośny facepalm wokalisty, który położył się na łóżku obok Battena.
- Ja pierdole, Chris… - jęknął.
- Obecnie wcale nie pierdolisz, a szkoda.
- Chris!
- No co? No wiem… Mam się zamknąć i zająć śniadaniem.
Blondyn ciężko westchnął i zamknął oczy. Chrupanie tostów
przez postać siedzącą obok uspokajało go, wręcz relaksowało. Wygodniej ułożył
nogi i powoli zaczął odpływać. Jednak Chris w porę to zauważył i przerwał
drzemkę poprzez przywalenie poduszką w twarz Roughtonowi. Blondyn skoczył jak
oparzony od razu przybierając pozę bojową. Wystarczyła sekunda, by zorientował
się co się stało i odpowiedział odwetem.
- Ty świnio! – krzyczał waląc Chrisa poduszką, który śmiał
się tak głośno, że pewnie na drugim końcu ulicy go słyszano. – Jak mogłeś mnie
tak obudzić! – pac poduszką w głowę. – Ja ci tu śniadanie do łóżka zaniosłem. –
pac znów w Chrisa. – A ty niewdzięczniku używasz takich sposobów!
Batty stwierdzając, że koniec tego dobrego, odparł na atak
przyjaciela i wzajemnie zaczęli się tłuc poduszkami, jak 5-letnie dzieci.
Ostatni raz tak walczyli w podstawówce, chyba że liczyć wojnę w vanie 3
miesiące temu, ale na plecaki.
- Przestań! Stop! Rozejm!!!
- Ja ci dam rozejm! – odpowiedział szatyn i znów rzucił się
z poduszką na przyjaciela.
- Poddaję się!
Dopiero po tych słowach Batten opanował się i odłożył biały
przedmiot na bok. Chwilę patrzyli na siebie, a potem wybuchnęli gromkim śmiechem.
Ich fryzury, zziajane twarze mówiły same za siebie. Leżąc tak próbowali złapać
oddech i uspokoić na tyle, by móc ocenić straty.
- Ale śmierdzisz… - jęknął Chris do Roughtona, który tylko
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Też się spociłeś.
- Ale ja…
- Tak, zapomniałem, że ty fiołkami pachniesz. – mruknął
sarkastycznie blondyn. – Dobra, pod prysznic i w końcu musimy zawlec dupy do
studia!
- Leslie…
Wokalista słysząc swoje drugie imię, aż się podniósł i
spojrzał na przyjaciela, który patrzył na niego swoimi wielkimi oczami błagając
o coś. Dopiero gdy dłoń szatyna wślizgnęła się pod niego, Rou zrozumiał. Nie
mieli co prawda czasu, ale w końcu sami wszystko ustalali, więc i mogli się
spóźnić. Patrzyli na siebie długo i tak intensywnie, że każdy inny człowiek już
dawno odwróciłby wzrok, jednak nie oni. Pragnęli siebie nawzajem, jak ptak
zamknięty w klatce nieba. Bo właśnie ta ich bliskość, była dla nich rajem.
Takim do którego uciekali, by być jeszcze szczęśliwsi niż byli. Zdecydowali się
na łazienkę. I tak mieli wziąć prysznic, więc jaka różnica czy pójdzie jeden,
czy obydwoje na raz. Chris odkręcił ciepłą wodę i poczekał aż Rou skończy się
rozbierać. Weszli razem pod strumień i całkowicie nadzy wpatrywali się w
siebie.
- Jesteś piękny. – powiedział Reynolds mrugając przez wodę
lejącą mu się po głowie.
- Przynajmniej ekologiczni jesteśmy. – mruknął basista
uśmiechając się do przyjaciela i powoli masując mu ramiona.
Zabrał z półki żel do mycia i zaczął delikatnie rozprowadzać
płyn po ciele anglika. Robił to z dokładnością, wiedząc jak dotyk działa na
zupełnie zrelaksowanego Reynoldsa. Przesunęli się znów pod strumień wody i dali
zmyć z ciała wokalisty pianę. Chris lubił patrzeć na klatę swego kochanka.
Według niego był pomimo niewielkiego wzrostu, taki męski. Te włosy układały się
tak finezyjnie, a on mu tego zazdrościł. Bo jemu natura poskąpiła takiego
owłosienia. Ale dla mężczyzny, który właśnie postanowił się odwdzięczyć za ten
masaż, Batty wydawał się być ideałem. Podobało mu się że jest taki gładki, nie ma
zarostu, a i o wiele mniej włosów niż on sam. Uważał Chrisa trochę za te
bardziej damską partię związku. Broń boże nie z powodu samego stosunku, ale… on
był taki delikatny, bez brody i wąsów, a do tego miał takie urocze ciemne
loczki, które tak ładnie okalały jego troszeczkę pucułowatą twarz. W sumie
czasami jego fochy przypominały kobiece zmiany nastrojów, więc cóż się dziwić
Roughtonowi, że traktował go prawie jak kobietę. Postanowił się zająć tym co
najcenniejsze zaraz po głowie Chrisa. Jego dłonie najpierw powoli masowały
muskularne ramiona basisty, a potem zaczął powoli schodzić w dół. Szatyn coraz
ciężej oddychał i z zamkniętymi oczami odchylił głowę w tył. Szum spływającej
wody zagłuszał ciche mruczenie wyższego mężczyzny, który poddawał się tym pieszczotą
z niesamowitym zaufaniem. Nagle odchylił się jeszcze mocniej w tył uderzając
głową i całym swoim ciałem o rurkę do której przyczepiony był wąż prysznicowy,
który od razu spadł na jego głowę. Basista jęknął z bólu, chciał złapać się za
głowę, ale przywalił w mydelniczkę, z której spadło mydło, na którym się
poślizgnął. Rou chciał uratować przyjaciela, ale zamiast tego, ten go podciął i
upadając przyłożył blondynowi w czułe miejsce.
Nie minęła minuta, a obydwaj leżeli w kabinie prysznicowej skręcając się
z bólu. Jeden z wielkim guzem na głowie i bolącą nogą, a drugi z bolącą, no
powiedzmy 3 nogą. Chwilę jęczeli próbując się nie ruszać, ale obydwaj
wiedzieli, że to nic nie da. Jakimś cudem, o wspólnych siłach, udało im się
stanąć na nogi. Co prawda Rou wyglądał jak Quasimodo, trzymając się za krocze i
garbiąc, ale Chris wyprostowany wyłączył wodę i otworzył drzwi kabiny.
- Następnym razem przypomnij mi, że kąpiele z tobą są
zagrożeniem życia. – jęknął wokalista Enter Shikari.
Battem nie odpowiedział na to, złapał tylko za ręcznik i
podał go z przepraszającą miną przyjacielowi. Zanim wykaraskali się z łazienki,
Chris o mały włos znów by nie całował podłogi. Tym razem potknął się o własną
stopę i cudem tylko złapał za umywalkę, która całe szczęście nadal stała na
swoim miejscu.
- Zbijesz się kiedyś. – jęknął Reynolds podchodząc
niezdarnie do kochanka.
- Mamy problem. – mruknął basista siadając na kiblu. – Chyba
skręciłem kostkę.
Reakcja Roughtona była oczywista. Przewrócił tylko oczami, w
duchu modląc się a raczej błagając samego siebie o cierpliwość do tej łamagi.
Ukucnął przy prawej nodze niezdary i zauważył że całkiem szybko ona puchnie. No
tak. Nie dość, że spóźnienie to jeszcze będą musieli odwiedzić szpital. I tyle
będzie ze studia. Podniósł wzrok na te fajtłapę i zobaczył, że Batty naprawdę
cierpi. Cała złość i zdenerwowanie minęło, a pojawiła się opiekuńczość. Wstał
na równe nogi i mimo że ledwo szedł, zarzucił sobie ramię Chrisa na bark i
razem stanęli. Przy każdym kroku do sypialni, szatyn krzywił się z bólu, ale
nie wydał z siebie ani jednego dźwięku.
- To mi przypomina twój mecz z liceum.
- Jaki mecz?
- Ten co Rob cię sfaulował i przy okazji skręciłeś sobie
kostkę, próbując go kopnąć. – zaśmiał się Reynolds. – I też cię tak znosiłem na
ławkę rezerwowych, a ty udawałeś, że cię to nie boli i że nadal możesz grać,
mimo że ledwo stałeś, nie mówiąc już o chodzeniu czy bieganiu.
- Ale byłem wtedy wkurzony! Myślałem, że mu kar skręcę.
- Wszyscy to wiedzieli, w szczególności on.
- Tak. On w szczególności. Cieszył się jak świnia patrząca w
niebo.
- Bo nie mogłeś mu nic zrobić. Choć i tak, twoja zemsta…
- Sorry, nie zapomniałem tego. Musiałem dać mu nauczkę.
- Ale taką okrutną? To była jego ulubiona perkusja!
- I dobrze mu tak. Trzeba było ze mną nie zadzierać.
- Tak, tak Batty. Szkoda, że wskakując na werbel rozciąłeś
sobie tak nogę, że znów wylądowałeś w szpitalu.
Szatyn prychnął i chciał się podnieść zapominając znów o
nodze, ale w mig tego pożałował.
- Ech ty łamago moja. – powiedział pieszczotliwie Rou składając
delikatny pocałunek na wargach Chrisa. – Siedź tu, a ja przyniosę ci ubrania i
jedziemy do tego szpitala.