piątek, 6 września 2013

SHOT #5 KREM DO RĄK (+18)

WAŻNA NOTATKA:
Tutaj co widzicie to nie jest ciąg jakiejś historii. To są historie zupełnie ze sobą nie powiązane wydarzeniami. Jedynie fakt, że tyczą się tych samych postaci i mniej więcej tego samego tematu. Każdy shot to inna historia, która nie ma nic do rzeczy z poprzednią.

+18 !!!

Był pijany. Chociaż większość ludzi pewnie powiedziałaby, że jest lekko wstawiony. Jednak nie tym razem. Czuł jak jego nogi czasem nie do końca wiedzą co robić, jak utrzymać ciężar ciała w pionie. Nad językiem już dawno stracił panowanie i każde wypowiadane słowo było niezrozumiałym bełkotem. Ale wciąż trzymał butelkę, tym razem piwa, w dłoni i był w stanie ustać na nogach. Ba! Mógł nawet iść przed siebie wyprostowany i prawie, że w linii prostej. Dlatego przyłożył butelkę do ust i poczuł jak złoty płyn bogów spływa mu po brodzie na białą koszulkę. Chciał przekląć, ale nie za bardzo mu się udało wydać z siebie zrozumiały zbitek dźwięków.
 Z daleka, w sumie to z drugiego końca pokoju, obserwował go rozmawiający ze swoją dziewczyną Rou. Nie lubił, gdy Chris tak nadużywał alkoholu, jednak nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby poprosić go by przestał. Miał wrażenie, że gdyby tak zrobił, Chris przestałby być Chrisem. Dlatego teraz tylko obserwował. Gdy tylko zapewnił swoją dziewczynę, że za nią tęskni, pożegnał się i rozłączył, stwierdził że naprawdę mu jej brak. Kochał ją, była delikatna i kobieca. Poza tym tak ładnie pachniała i jej obecność sprawiała, że czuł się odprężony, a zmartwienia odchodziły na bok. Wzrokiem ponownie odszukał Battena, który obejmował jakąś laskę. Niespodziewanie poczuł ogromną niechęć do tej dziewczyny, wręcz nienawiść. Nie umiał wytłumaczyć sobie czemu tak mu przeszkadzała, ale postanowił odciągnąć pijanego Battiego od niej. Co prawda Chris był samotny, nie miał dziewczyny, ale Rou stwierdził, że to nie jest idealna partnerka dla niego. Coś w niej mu nie pasowało. Podszedł do tej obściskującej się dwójki i poklepał przyjaciela po plecach. W ogóle nie miał wyrzutów, że to przerywa.
- Sorry, musimy się zbierać. – wyjaśnił także pijanej brunetce z zielonymi pasemkami.
- Zostań. – powiedziała ledwo trzymając się na nogach niby na ucho do Chrisa, jednak słychać ją było prawie na drugim końcu miasta.
- Chris. – powiedział twardo patrząc na szatyna, który zmarszczył brwi przesuwając swoje spojrzenie z dziewczyny na blondyna i z powrotem na nią.
Reynolds wiedział, że wygrał ten pojedynek. Batty powiedział, a raczej wybełkotał coś w stylu ‘on tu rządzi’ do tej laski i przytulił się do jego ramienia. Rou próbował go strzepnąć z siebie, ale tamten przykleił się jak rzep psiego ogona. Ruszył więc w stronę wyjścia, ciągnąc zawieszonego na swoim ramieniu Chrisa. Zatrzymał się dopiero przy wyjściu, widząc tańczącego Roba.
- Idziemy do hotelu. – poinformował go, robiąc minę nieszczęśnika któremu przyszło targać wór ziemniaków.
W tym momencie Chris objął ramionami szyję wokalisty i złożył na jego policzku całusa. Mokrego całusa. Najobrzydliwszego jakiego kiedykolwiek Reynolds w życiu dostał. Tak jakby krowa go jęzorem przez cały policzek przelizała. Okropieństwo. Wciąż trzymając ramieniem przyjaciela, wytarł rękawem twarz i z obrzydzeniem odsunął od siebie basistę na bezpieczną odległość. Rob który przypatrywał się całej tej scenie, obecnie turlał się po podłodze ze śmiechu i za nic nie miał ochoty pomóc Reynoldsowi. Dostał ataku śmiechu, który spowodował, że aż łzy mu pociekły. Rou tylko przewrócił oczami, złapał mocniej Battena i ruszył do pokoju hotelowego.
Hotel był zaraz obok klubu, trzeba było tylko wyjść na korytarz przed klub i wsiąść do windy, która prowadziła już do pokoi. Ciężko było mu utrzymywać Chrisa przy sobie, ale też nie za blisko by sytuacja sprzed chwili się nie powtórzyła. Najgorsze dla niego było wciskanie przycisku z numerem piętra, na które mieli się udać. Basista korzystając z faktu, że jest wolny, usiadł na ziemi w windzie i zaczął kiwać się na boki, jakby miał chorobę sierocą, wersję swoją własną. Roughton widząc to wzniósł oczy ku niebu i pomyślał w duchu, że czemu to właśnie na niego spadają najcięższe przypadki. Winda była starego typu, więc gdy tylko drzwi się zamknęły, ruszyła ospale do góry. Mieli do przejechania 4 piętra, co oznaczało kilka minut dla siebie.
Blondyn stwierdził, że na razie nie będzie podnosił przyjaciela z ziemi, bo po pierwsze nie miał tyle siły by wciąż trzymać go na swoich barkach, a po drugie nie chciał się narażać na jakiś kolejny głupi wybryk muzyka. Jednak uważnie go obserwował. Szatyn na początku siedział wpatrzony w swoje stopy, ale nagle podskoczył jakby go prąd poraził i usiadł po turecku. Jednak szybko mu się to znudziło i zmienił swoją pozycję tak, że złączył stopy ze sobą podeszwami i zaczął odpychać od siebie kolana, robiąc ‘motylka’. Jego śmiech rozniósł się po kabinie o mały włos nie sprawiając, że sam Rou przyłączy się do niego. Chwilę później obydwaj usłyszeli dźwięk rozrywanego materiału, który sprawił, że spojrzeli na krocze Battena. Basista widząc dziurę w spodniach, zaczął się jeszcze głośniej śmiać, kładąc się plecami na ziemi. Natomiast Roughton postanowił powstrzymać swój śmiech i zebrać biedaka z podłogi, która była lekko brudna.
Po podniesieniu go, drzwi otworzyły się na ich piętrze, a Rou zaczął wytaszczać cielsko na korytarz. Nagle Batty zamarł i przerażone, zamglone spojrzenie skierował na przyjaciela, który ciągnął go do wyjścia. Złapał się mocno poręczy w windzie i zaczął krzyczeć, że nie chce wychodzić na korytarz, bo tam czai się zły potwór. Roughton widząc to wszystko jęknął w duchu, ale nie przestał się z nim szarpać. Co jak co, ale on miał przewagę, bo nie był pijany. Po dwóch trzepnięciach basisty w głowę, w końcu udało mu się go wyciągnąć na korytarz i zaprowadzić do pokoju, który na całe szczęście był praktycznie przy samej windzie. Szybkie przesunięcie prostokątną kartą po czytniku i obydwaj znaleźli się w środku.
 Chris nagle wyprostował się i podszedł spokojnym krokiem do łóżka, na którym usiadł i popatrzył na Roughtona. Wokalistę widzącego to wszystko najnormalniej w świecie wcięło. On tak się męczył, trudził żeby go jakoś przytachać do pokoju, a ten nagle wstaje i podchodzi do łóżka jak gdyby nigdy nic. Powolnym krokiem ruszył w stronę tego mężczyzny i usiadł obok niego.
- Rou… - wybełkotał na tyle wyraźnie Chris, by frontman Enter Shikari zrozumiał. - Kocham cię.
- Ja ciebie też Batty. – odpowiedział z nieciekawą miną Roughton, klepiąc przyjaciela po plecach i modląc się w duchu, by ten już poszedł spać.
- Nie! – krzyknął nagle Chris i próbował odsunąć rękę Rou. – Ja naprawdę. Kocham cię.
- Idź już spać. – mruknął udając znudzonego tymi wyznaniami Roughton.
- Boję się ciemności. – nagle palnął Chris kładąc się na łóżku.
- Mam zostawić ci zapaloną lampkę?
- Wystarczy jak będziesz obok. – powiedział basista i położył się na łóżku
Blondyn widząc to, przewrócił oczami i położył się obok niego, pytając czy teraz jest ok. Batten kiwnął głową i przytulił się do Rou. Ten gest sparaliżował starszego o kilka miesięcy muzyka, który nagle cały zesztywniał i bał się ruszyć choćby o milimetr. Tak leżeli przez dobre 10 minut, a w tym czasie Reynolds powoli zaczął odnajdywać w tej bliskości nieodgadnioną przyjemność. Już praktycznie się rozluźnił, gdy usłyszał ciepłe, wręcz delikatne słowa wyszeptane wprost do jego ucha.
- Jestem tylko trochę pijany. Serio cię kocham i… Chyba alkohol dodał mi odwagi.
Nagle muzyk przewrócił się na bok, przerzucając nogę przez Roughtona. Tym sposobem znalazł się nad nim wkładając dłonie pod t-shirt tego młodego mężczyzny. Czuł jak każdy mięsień na brzuchu Reynoldsa napina się do tego stopnia, że zamiast miękkiej masy pojawiły się twarde, jak skała, mięśnie. Leżący pod Chrisem wokalista był tak przerażony, zaskoczony i oszołomiony, tym co się działo, że nie był w stanie wykonać choćby małego, najmniejszego ruchu.
- Odpręż się. Sprawię, że będzie ci tak dobrze, jak nigdy wcześniej. Musisz się tylko wyluzować.
Rou zamknął oczy wmawiając sobie, że mu to się śni. Bo przecież nie mogła to być prawda. Zawsze uważał, że Chris jest heteroseksualny, że pociągają go tylko kobiety. To nie jest prawda. A skoro tak, to trzeba się temu poddać. Powoli, nieznacznie jego mięśnie odpuszczały, a on sam głębiej oddychając próbował uspokoić szaleńcze myśli kołatające się po jego głowie. Skoro to tylko sen, to zobaczę jak to jest. – zdecydował.
Dłonie basisty zdjęły z niego przepoconą koszulkę i odrzuciły gdzieś na bok, od razu znajdując najwrażliwsze na dotyk miejsca na ciele blondyna. Każde muśnięcie opuszkiem czy zadrapanie paznokciem Roughton odczuwał ze zdwojoną siłą, próbując się oszukać, że nie chce tego. Ale w głębi ducha pragnął tego kontaktu, tej bliskości osoby, która była praktycznie jego bratem. Powiernikiem tajemnic i czarnych sekretów. Wokalista postanowił przestać być obojętny na te starania, po czym w dowód tego, złapał delikatnie zębami dolną wargę przyjaciela, by zacząć ją ssać. Słodki smak Battena był zaprzeczeniem kwaśnego lecz przyjemnego zapachu potu obydwu mężczyzn. Byli pijani. W sumie Roughton tylko lekko wstawiony, ale alkohol nadal szumiał im w głowie. Gdy spracowane dłonie najstarszego w zespole muzyka zjechały z pleców Battiego na jego pośladki, Rou poczuł w końcu różnicę.
Chris w końcu drgnął pod wpływem jego dotyku, co mu podniosło męskie ego. W końcu teraz nie tylko kobiety, ale i mężczyźni podniecali się dzięki niemu. Przez chwilę obydwaj męczyli się z ubraniem basisty, ale ostatecznie, zdenerwowani tym, że nie mogą go zdjąć, rozerwali materiał. Spodnie na szczęście udało się zdjąć w obydwu przypadkach, co skończyło się lądowaniem ich na podłodze, obok t-shirtu Roughtona.
- Jestem na górze.
- Jesteś na łóżku. – przypomniał mu Reynolds.
- Tak. Na górze. – wybełkotał Chris i przewrócił przyjaciela na brzuch, samemu spadając przy tym z łóżka. – Żyję! – wykrzyknął i zaczął się wdrapywać na materac.
Po 30 sekundach trzymał się mocno pościeli, by nie polecieć po raz drugi i zaczął się ocierać kroczem o pośladki wokalisty, który wpierw czuł się cholernie dziwnie, ale potem zaczęło sprawiać mu to ogromną przyjemność.
- Jesteś pijany. – szepnął trzymając głowę przy poduszce.
- Jestem. Będę delikatny.
- Chris… Zaśniesz.
- Wcale nie. – wymamrotał szatyn i zaczął zdejmować z przyjaciela bieliznę.
 Był zniecierpliwiony, majtki nie szły tak jak chciał, zaczepiły się o kolana wokalisty, poza tym on już był prawie gotowy. Był podniecony jak nigdy w życiu i nawet fakt, że jest pijany nie zaszkodził, by jego penis stał na baczność, jak żołnierz na musztrze. Widział Reynoldsa wiele razy nagiego, do pewnego wieku nawet stawali bez ubrań w 4 i mierzyli, kto ma największy sprzęt. Roughton praktycznie zawsze wygrywał. Ale tym razem to on, Batty C jest na górze.
 Nieporadnie zdjął ostatni dzielący ich skrawek bielizny i dotknął dłońmi pośladków Roughtona.
- Cię kocham naprawdę. – palnął, a potem zdał sobie sprawę, że nie mają niczego do pomocy, jak wazelina czy specjalnie stworzony do tego żel.
 Trudno… Krem do rąk powinien wystarczyć. – zdecydował i niechętnie zwlókł się z łóżka idąc zygzakiem do łazienki. Rou nawet nie spytał gdzie lezie, po prostu czekał.
 Mimo, że alkohol zamraczał mu umysł. Jak na ilość wypitego alkoholu to wiedział bardzo dobrze co zrobić, że trzeba być delikatnym i to Rou jest najważniejszy. Przygotowywał przyjaciela do jego pierwszego razu. W sumie swojego także. Nigdy wcześniej tego nie robili, nie wiedział czemu akurat teraz wszystko zrobiło obrót o 180 stopni. Bardzo chciał żeby to wyszło tak jak sobie wyobrażał. Czy kłamał mówiąc, że kocha Roughtona? Nie. Od dawna to w sobie dusił, ukrywał najmniejsze choćby dowody na istnienie tych uczuć. Próbował je obrócić w przyjaźń lub po prostu utopić wewnątrz siebie dzięki alkoholowi, a potem nie dać im wypłynąć na powierzchnię.
Jednak tym razem po prostu było ich za dużo. Nie umiał nad nimi wszystkimi zapanować, więc to co się właśnie działo, było wynikiem braku kontroli nad sobą. Gdy wchodził w niego czuł z jednej strony zalewającą go zewsząd radość, jednak z drugiej, obawiał się, że… To się dzieje naprawdę. Że to nie są jego skryte fantazje, a Rou wcale tego nie chce. Ale blondyn chciał.
Początkowo czuł ból i ogromny dyskomfort, ale potem jego mózg zaczął to analizować na tylko sobie znany sposób. Był z Chrisem najbliżej, nie dało się już zmniejszyć tej odległości i czuł się dzięki temu szczęśliwy. Chciał żeby to, pomimo fizycznego bólu, trwało nadal, bo było balsamem na jego duszę, na wszystkie nienamacalne pragnienia. W pewnym momencie przestał nawet odczuwać jakikolwiek dotyk w formie fizycznej. Wszystko przeszło na emocje, uczucia i stan jego duszy. Pierwszy raz od dawna czuł się tak dobrze, jakby naprawdę był u schyłku nieba. Myśl, że jakiś facet, bez względu na to czy to osoba mu tak bliska, włożył w niego penisa, początkowo przerażała go, jednak pół sekundy później w ogóle nie pamiętał, że zaistniała. Ich oddechy synchronizowały się, co chwila czuł leciutki podmuch na swoim karku.
 Chris za to zamknął oczy i rozkoszował się dotykiem skóry pośladków, które odbijały się od jego ud. Było mu cholernie dobrze, ale nagle ogarnęło go zmęczenie. W końcu sporo wypił, cały dzień spędził bardzo intensywnie, a była już 2 w nocy. Ale nie poddawał się, był zbyt blisko celu. W sumie obydwaj byli.
 Roughton nagle wciągnął powietrze, czując, że nadchodzi ten właśnie moment. Gdy nadszedł nie wiedział czy to przyjemne uczucie rozlewało się wewnątrz niego, czy tylko sperma Battena, a może wszystko było ze sobą połączone? Nie dbał o to. Ważne, że czuł się jak w niebie. Chris opadł na niego bez jakichkolwiek sił i tak obydwaj zastygli w tej przedziwnej pozie. Po kilku minutach łapania oddechu, Rou zaczął się wiercić, ale Batty nadal na nim leżał.
- Chris… - szepnął Reynolds, lecz nie dostał żadnej odpowiedzi.
Blondyn nie wiedział zupełnie co teraz zrobić. Co się dzieje, czy to normalne? W końcu nigdy wcześniej nie pieprzył się z mężczyzną. Po chwili czekania w bezruchu usłyszał chrapanie basisty.
Muzyk zasnął wciąż będąc w Reynoldsie i teraz sobie smacznie chrapał, zwisając z jego ciała. Rou nie mógł w to wszystko uwierzyć. To było wręcz nieprawdopodobne by coś takiego w ogóle miało miejsce.
Nie bacząc na to, że szatyn śpi, zaczął się szarpać aż przewrócił się z nim na bok i w końcu zdołał uwolnić się od swojego kochanka. Dopiero wtedy spojrzał na tę scenę i zaczął się z niej śmiać. Nieprawdopodobne! – pomyślał i przykrył Chrisa kołdrą.
Sam zrobił to samo i po chwili już spał. Obudził go dopiero wiercący się obok Batten, któremu śniły się chyba koszmary, bo rzucał się po łóżku jak szalony, ostatecznie spadając z niego na podłogę. Patrzył tak na przyjaciela, a potem nagle jego serce zamarło, gdy zdał sobie sprawę, że przygody wczorajszej nocy wcale nie były snem. Gdy się poruszył poczuł ból w okolicach odbytu, a gdy spojrzał na swoje ramiona zobaczył siniaki w miejscach, w których trzymał go podczas stosunku Chris. Ten fakt wywołał w nim falę paniki, która zalała go doszczętnie. Utkwił wzrok w zbierającym się z ziemi przyjacielu i błagał go by potwierdził, że to tylko sen.
- Ale mnie łeb napieprza. – jęknął szatyn trzymając się za głowę. – Cholera… Zaraz zwymiotuję.
I po tych słowach odwrócił się tyłem do Reynoldsa i wyrzucił z siebie wszystko co leżało mu na żołądku. Rou skrzywił się z niesmakiem, ale i tak co innego zaprzątało jego myśli.
- Pamiętasz coś z wczoraj? – spytał drżącym głosem, gdyż słowa ledwo co przeciskały się przez zaciśnięte gardło.
- Za dużo alkoholu!- jęknął Chris i znów zwymiotował na podłogę. – Umieram, Rou umieram. – zaskomlał, klękając przy łóżku i kładąc głowę na materacu. – Zbij mnie, chce umrzeć.
- Chris! Czy my… ze sobą?
- Błagam daj mi coś na kaca…
- Nie! Odpowiedz!
- Tak! Byłem pijany! Za dużo wypiłem.
- Ale…
- Nic nie pamiętam. Wiem, że byliśmy na imprezie i to koniec…
- Nic więcej? – spytał rozczarowany Roughton, a Chris pokiwał przecząco głową.
- Znajdź mi tabletkę, kawę. Proszę… A co do nocy… - przerwał i jego zmęczona, skacowaną twarz rozświetlił uśmiech.

Rou zrozumiał. To mu się nie przyśniło.