niedziela, 5 stycznia 2014

SHOT #6 CHRUPIĄCE TOSTY

WAŻNA NOTATKA:
Tutaj co widzicie to nie jest ciąg jakiejś historii. To są historie zupełnie ze sobą nie powiązane wydarzeniami. Jedynie fakt, że tyczą się tych samych postaci i mniej więcej tego samego tematu. Każdy shot to inna historia, która nie ma nic do rzeczy z poprzednią.



Obudził go zapach mocnej czarnej kawy i tostów. Podniósł się na ramionach i nie otwierając oczu, wdychał tę przyjemną woń.
- Widzę, że się obudziłeś. – zaśmiał się blondwłosy mężczyzna, wchodząc do sypialni.
- Te zapachy mnie obudziły. – odpowiedział brązowowłosy 26-latek, w końcu otwierając oczy.
Roughton, który podał mu tacę ze śniadaniem na chwilę się zawiesił wpatrując się w orzechowe oczy swojego przyjaciela, który z uśmiechem wąchał tosta z serem. Uwielbiał patrzeć na niego, mógłby to robić bez przerwy. Znał każdy milimetr jego twarzy, każdą bliznę, każdy pieg czy ułożenie rzęs. Kochał go i to bardzo mocno. Aż trudno mu było uwierzyć, że jest w stanie czuć coś tak silnego. Usiadł na brzegu łóżka i obserwował, jak Chris ze smakiem zajada się zrobionymi przez niego tostami. Rou nadal miał lekkiego kaca po wczorajszej imprezie, ale i tak wyglądał lepiej niż Chris, który jak zawsze przesadził z alkoholem.
- A mleko? – zapytał szatyn wskazując na kubek z parującą cieczą.
- Dzisiaj studio, pamiętasz? Stwierdziłem, że taka czarna postawi cię szybciej do pionu.
- Ty już dobrze wiesz, co stawia mnie do pionu. – odpowiedział kokieteryjnie Chris, napychając się dwoma tostami na raz.
- Taaa… Zaraz mi się zadławisz i tyle będzie z nowego albumu. Weź zacznij jeść jak człowiek. – zaśmiał się wokalista Enter Shikari.
- Sbojabacgokbjskso. – wybełkotał basista.
- Co?
- Spsdidospkoofo. – powtórzył.
- Z gębą pełną żarcia się nie mówi, idioto. I po co tyle pakowałeś do tego pyska?
Batten tylko wzruszył ramionami i nadal mielił w buzi dwa tosty, które nie wiadomo jak mu się zmieściły. chciał je popić kawą, ale tak jak blondyn przewidział, zakrztusił się. Rou tylko pokiwał głową z zażenowaniem zachowaniem przyjaciela i zaczął go klepać po plecach . w końcu Batty odkaszlnął porządnie i odetchnął z ulgą.
- Możesz przestać mnie trzepać jak dywan trzepakiem? – zapytał czując jak Roughton nadal wali go otwartą dłonią w plecy.
- Sorry. – powiedział przyjaciel od razu przestając. – Myślałeś nad tym co dzisiaj będziemy robić?
- A no myślałem. – odparł Chris.
- I? – zapytał zniecierpliwiony Roughton.
- Będziemy nagrywać album! – odparł beztrosko basista wywołując głośny facepalm wokalisty, który położył się na łóżku obok Battena.
- Ja pierdole, Chris… - jęknął.
- Obecnie wcale nie pierdolisz, a szkoda.
- Chris!
- No co? No wiem… Mam się zamknąć i zająć śniadaniem.
Blondyn ciężko westchnął i zamknął oczy. Chrupanie tostów przez postać siedzącą obok uspokajało go, wręcz relaksowało. Wygodniej ułożył nogi i powoli zaczął odpływać. Jednak Chris w porę to zauważył i przerwał drzemkę poprzez przywalenie poduszką w twarz Roughtonowi. Blondyn skoczył jak oparzony od razu przybierając pozę bojową. Wystarczyła sekunda, by zorientował się co się stało i odpowiedział odwetem.
- Ty świnio! – krzyczał waląc Chrisa poduszką, który śmiał się tak głośno, że pewnie na drugim końcu ulicy go słyszano. – Jak mogłeś mnie tak obudzić! – pac poduszką w głowę. – Ja ci tu śniadanie do łóżka zaniosłem. – pac znów w Chrisa. – A ty niewdzięczniku używasz takich sposobów!
Batty stwierdzając, że koniec tego dobrego, odparł na atak przyjaciela i wzajemnie zaczęli się tłuc poduszkami, jak 5-letnie dzieci. Ostatni raz tak walczyli w podstawówce, chyba że liczyć wojnę w vanie 3 miesiące temu, ale na plecaki.
- Przestań! Stop! Rozejm!!!
- Ja ci dam rozejm! – odpowiedział szatyn i znów rzucił się z poduszką na przyjaciela.
- Poddaję się!
Dopiero po tych słowach Batten opanował się i odłożył biały przedmiot na bok. Chwilę patrzyli na siebie, a potem wybuchnęli gromkim śmiechem. Ich fryzury, zziajane twarze mówiły same za siebie. Leżąc tak próbowali złapać oddech i uspokoić na tyle, by móc ocenić straty.
- Ale śmierdzisz… - jęknął Chris do Roughtona, który tylko wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Też się spociłeś.
- Ale ja…
- Tak, zapomniałem, że ty fiołkami pachniesz. – mruknął sarkastycznie blondyn. – Dobra, pod prysznic i w końcu musimy zawlec dupy do studia!
- Leslie…
Wokalista słysząc swoje drugie imię, aż się podniósł i spojrzał na przyjaciela, który patrzył na niego swoimi wielkimi oczami błagając o coś. Dopiero gdy dłoń szatyna wślizgnęła się pod niego, Rou zrozumiał. Nie mieli co prawda czasu, ale w końcu sami wszystko ustalali, więc i mogli się spóźnić. Patrzyli na siebie długo i tak intensywnie, że każdy inny człowiek już dawno odwróciłby wzrok, jednak nie oni. Pragnęli siebie nawzajem, jak ptak zamknięty w klatce nieba. Bo właśnie ta ich bliskość, była dla nich rajem. Takim do którego uciekali, by być jeszcze szczęśliwsi niż byli. Zdecydowali się na łazienkę. I tak mieli wziąć prysznic, więc jaka różnica czy pójdzie jeden, czy obydwoje na raz. Chris odkręcił ciepłą wodę i poczekał aż Rou skończy się rozbierać. Weszli razem pod strumień i całkowicie nadzy wpatrywali się w siebie.
- Jesteś piękny. – powiedział Reynolds mrugając przez wodę lejącą mu się po głowie.
- Przynajmniej ekologiczni jesteśmy. – mruknął basista uśmiechając się do przyjaciela i powoli masując mu ramiona.
Zabrał z półki żel do mycia i zaczął delikatnie rozprowadzać płyn po ciele anglika. Robił to z dokładnością, wiedząc jak dotyk działa na zupełnie zrelaksowanego Reynoldsa. Przesunęli się znów pod strumień wody i dali zmyć z ciała wokalisty pianę. Chris lubił patrzeć na klatę swego kochanka. Według niego był pomimo niewielkiego wzrostu, taki męski. Te włosy układały się tak finezyjnie, a on mu tego zazdrościł. Bo jemu natura poskąpiła takiego owłosienia. Ale dla mężczyzny, który właśnie postanowił się odwdzięczyć za ten masaż, Batty wydawał się być ideałem. Podobało mu się że jest taki gładki, nie ma zarostu, a i o wiele mniej włosów niż on sam. Uważał Chrisa trochę za te bardziej damską partię związku. Broń boże nie z powodu samego stosunku, ale… on był taki delikatny, bez brody i wąsów, a do tego miał takie urocze ciemne loczki, które tak ładnie okalały jego troszeczkę pucułowatą twarz. W sumie czasami jego fochy przypominały kobiece zmiany nastrojów, więc cóż się dziwić Roughtonowi, że traktował go prawie jak kobietę. Postanowił się zająć tym co najcenniejsze zaraz po głowie Chrisa. Jego dłonie najpierw powoli masowały muskularne ramiona basisty, a potem zaczął powoli schodzić w dół. Szatyn coraz ciężej oddychał i z zamkniętymi oczami odchylił głowę w tył. Szum spływającej wody zagłuszał ciche mruczenie wyższego mężczyzny, który poddawał się tym pieszczotą z niesamowitym zaufaniem. Nagle odchylił się jeszcze mocniej w tył uderzając głową i całym swoim ciałem o rurkę do której przyczepiony był wąż prysznicowy, który od razu spadł na jego głowę. Basista jęknął z bólu, chciał złapać się za głowę, ale przywalił w mydelniczkę, z której spadło mydło, na którym się poślizgnął. Rou chciał uratować przyjaciela, ale zamiast tego, ten go podciął i upadając przyłożył blondynowi w czułe miejsce.  Nie minęła minuta, a obydwaj leżeli w kabinie prysznicowej skręcając się z bólu. Jeden z wielkim guzem na głowie i bolącą nogą, a drugi z bolącą, no powiedzmy 3 nogą. Chwilę jęczeli próbując się nie ruszać, ale obydwaj wiedzieli, że to nic nie da. Jakimś cudem, o wspólnych siłach, udało im się stanąć na nogi. Co prawda Rou wyglądał jak Quasimodo, trzymając się za krocze i garbiąc, ale Chris wyprostowany wyłączył wodę i otworzył drzwi kabiny.
- Następnym razem przypomnij mi, że kąpiele z tobą są zagrożeniem życia. – jęknął wokalista Enter Shikari.
Battem nie odpowiedział na to, złapał tylko za ręcznik i podał go z przepraszającą miną przyjacielowi. Zanim wykaraskali się z łazienki, Chris o mały włos znów by nie całował podłogi. Tym razem potknął się o własną stopę i cudem tylko złapał za umywalkę, która całe szczęście nadal stała na swoim miejscu.
- Zbijesz się kiedyś. – jęknął Reynolds podchodząc niezdarnie do kochanka.
- Mamy problem. – mruknął basista siadając na kiblu. – Chyba skręciłem kostkę.
Reakcja Roughtona była oczywista. Przewrócił tylko oczami, w duchu modląc się a raczej błagając samego siebie o cierpliwość do tej łamagi. Ukucnął przy prawej nodze niezdary i zauważył że całkiem szybko ona puchnie. No tak. Nie dość, że spóźnienie to jeszcze będą musieli odwiedzić szpital. I tyle będzie ze studia. Podniósł wzrok na te fajtłapę i zobaczył, że Batty naprawdę cierpi. Cała złość i zdenerwowanie minęło, a pojawiła się opiekuńczość. Wstał na równe nogi i mimo że ledwo szedł, zarzucił sobie ramię Chrisa na bark i razem stanęli. Przy każdym kroku do sypialni, szatyn krzywił się z bólu, ale nie wydał z siebie ani jednego dźwięku.
- To mi przypomina twój mecz z liceum.
- Jaki mecz?
- Ten co Rob cię sfaulował i przy okazji skręciłeś sobie kostkę, próbując go kopnąć. – zaśmiał się Reynolds. – I też cię tak znosiłem na ławkę rezerwowych, a ty udawałeś, że cię to nie boli i że nadal możesz grać, mimo że ledwo stałeś, nie mówiąc już o chodzeniu czy bieganiu.
- Ale byłem wtedy wkurzony! Myślałem, że mu kar skręcę.
- Wszyscy to wiedzieli, w szczególności on.
- Tak. On w szczególności. Cieszył się jak świnia patrząca w niebo.
- Bo nie mogłeś mu nic zrobić. Choć i tak, twoja zemsta…
- Sorry, nie zapomniałem tego. Musiałem dać mu nauczkę.
- Ale taką okrutną? To była jego ulubiona perkusja!
- I dobrze mu tak. Trzeba było ze mną nie zadzierać.
- Tak, tak Batty. Szkoda, że wskakując na werbel rozciąłeś sobie tak nogę, że znów wylądowałeś w szpitalu.
Szatyn prychnął i chciał się podnieść zapominając znów o nodze, ale w mig tego pożałował.

- Ech ty łamago moja. – powiedział pieszczotliwie Rou składając delikatny pocałunek na wargach Chrisa. – Siedź tu, a ja przyniosę ci ubrania i jedziemy do tego szpitala.